sobota, 16 sierpnia 2014

Od Rosemare - CD. Lycee

Szłam przez korytarz, gdy usłyszałam śmiech. Dobrze go znałam. To była Mia. Pewnie znowu naśmiewa się z czyich ciuchow. Mam jej serdecznie dość! Jakby nie mogła dać sobie spokoju! I jeszcze nie można jej dotknąć, bo jej ojciec jest ważny! Masakra! 
Wyszłam zza rogu i zobaczyłam ją i jej grupkę naokoło jakiejś dziewczyny z pierwszego rocznika. 
- Odczep się od niej! - powiedziałam stając za nią. 
Jest niższa ode mnie o głowę, ale starsza. 
- Bo co mi zrobisz? Nie możesz mnie tknąć - odpowiedziała z wyższością. 
- No to sprawdźmy - dotknęłam palcem jej ramienia. 
- Dobrze wiesz że nie wolno ci mnie dotykać! - warknęła. - Ty nędzna sieroto! Jestem ciekawa gdzie pójdziesz gdy cię wyleją! Twoi rodzice... 
Nie dokończyła, bo nie wytrzymałam i uderzyłam ją. Dotknęła policzka, w który oberwała. 
-Ty idiotko! - krzyknęła i rzuciła się na mnie. 
Bitkę zakończyła dyrektorka, która przyszła, bo dookoła zebrała się grupka nas dopingująca. 
- Dość tego! - krzyknęła. - Rozejść się! A wy dwie za mną. 
Zabrała nas do swojego gabinetu i zasiadła za swoim biurkiem. 
- Która zaczęła? 
- Ona - wskazała na mnie Mia. - Uderzyła mnie w twarz. 
- Wypraszam sobie, kto dręczył pierwszoklasistkę? Kto zaczął o mojej rodzinie mówić? Kto się na mnie rzucił? 
- Dobra dziewczyny, spokojnie. Możesz już iść Mia. Muszę odesłać cię do obozu. - Do obozu?! TAAAAAAK!!! JEST! To jest najlepsze miejsce na ziemi! Idealne dla mnie! Ostatnio byłam tam w święta, to znaczy jakieś pół roku temu, a miałam tam wrócić dopiero na wakacje! - zachowałam kamienną twarz, ale w duszy się cieszyłam. 
- Ale proszę pani, jeszcze nie skończył się rok szkolny. 
- Wiem ale nie mam innego wyboru - od poniedziałku pobiłaś się z ośmioma osobami, a jest piątek. Pojedziesz wcześniej, może wyżyjesz się tam i w przyszłym roku będziesz łagodniejsza. Nauczyciele pokażą ci co masz nadrobić i masz to umieć. Bardzo cię lubię Rose, ale muszę to zrobić. 
- Tak pani dyrektor. 
- Jutro o 7.30  przyjedzie po ciebie taksówka i zawiezie, resztę drogi przebędziez sama. 
- Oczywiście. 
- To tyle, dziękuje - uśmiechnęła się. 
- Do widzenia. 
Doszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko krzycząc ze szczęścia w poduszkę. Gdy skończyłam, wyciągnęłam mój ulubiony plecak i zaczęłam się pakować. Wszystko w mojej szafie było koloru czarnego, buty, kurtki, spodnie, swetry, bluzki, bluzy... Po prostu wszystko. Przygotowałam sobie też rzeczy na jutro - skórzaną kurtkę, gładką bluzkę z rękawem do łokci, poszarpane spodnie i wiązane buty sięgające nad kostkę. 
*** 
Wstalam o 7.00, wzięłam szybki prysznic i ubrałam się. Schowalam kołek w środkowej kieszeni w kurtce, a dwa malutkie sztyleciki w butach, jeden w jednym, drugi w drugim. Przewieszając torbę przez ramię popędziłam przed akademię, a tam czekała już na mnie taksówka. 
Droga nie była długa, jechaliśmy zaledwie 30 minut. Wysiadłam na stacji w pobliżu obozu. Został mi tylko las do przebycia i jestem na miejscu. 
Nie daleko bramy usłyszałam skrzek. Obróciłam się by dowiedzieć się co to, lecz potwór uderzył z taka siłą we mnie, że wywaliłam się na ziemię. To była harpia, pół-kobieta, pół-ptak.  Sięgnęłam po broń w kurtce lecz ona była szybsza. Rozcięła mi policzek, rana chyba nie była duża, ale strasznie piekła. Uchylilam się przed kolejnym atakiem, po czym zamachnęłam się na potwora rozcinając mu skrzydło. Zamachnął się zdrowym skrzydłem uderzając we mnie z taka siłą, że poleciałam na drzewo. Poczułam na głowie coś ciepłego. Sięgnełam tam, po czym rękę miałam całą czerwoną. Ptak ruszył by mnie wykończyć, ale zanim dotarł do mnie rzycilam mu sztyletem z buta prosto w serce. Rozsypał się w proch, a wiatr go rozwiał. Podeszłam po broń, która go uśmierciła, wytarłam ją o bluzkę i ruszyłam w dół zbocza. 
Twarz miałam we krwi z przecięcia na policzku, włosy całe się lepiły od rany z tylu głowy. Gdy tylko przeszłam przez bramę podbiegli do mnie herosi z mojej drużyny, lecz uśmiech zszedł im z twarzy gdy zobaczyli czerwone plamy. 
- Zabierzcie ją szybko do szpitala  -rzucił ktoś. 
- Nic mi nie jest, sama dojdę. Też się cieszę, że was widzę - uśmiechnęłam się szeroko. 
Podeszlo do mnie czterech chłopaków, po czym podnieśli mnie i ruszyli do szpitala. 
- Ej! Wiem, że marnie wyglądam, ale dam radę sama iść. To tylko małe rany - dyskutowałam. 
Odłożyli mnie na ziemi dopiero w namiocie gdzie zostawili mnie pod opiekę dzieci Apolla. 
- Połóż się, zaraz się tobą zajmiemy. 
- Nie śpiesz się, nic mi nie jest. Nie musicie się mną zajmować. Pójdę do pokoju zabiorę prysznic i po wszystkim. 
Dziewczyny przyniosły potrzebne rzaczy po czym wstrzyknely mi coś do ręki. 
To był środek usypiajacy. Zawsze mi go podają gdy przychodzę, chyba że zemdlałam, to wtedy nie. Zawsze stwarzam kłopoty, wiercę się mówię cały czas, chcę wracać do pokoju...
*** 
- Spokojnie, oddychaj - powiedział ktoś obok, ale nie było to do mnie. - Powoli, wdech i wydech. Jeśli dasz radę, to otwórz oczy. 
Między moim łóżkiem, a kolejnym stała dziewczyna. Mówiła do kogoś, kto leżał na łóżku. 
- Super, wstała - dziewczyna podała kubek z wodą nowej i podeszła do mnie. - Pokaż no mi tu. Rany świetnie się leczą, możesz już iść do pokoju. 
 Weszłam do swojego pokoju, gdzie zastałam Arię, wbijająca sztyletem w swoje biórko. 
- Rose! - poderwała się szybko i podbiegła mnie przytulić. - Tyle się nie widziałyśmy. 
- Też cię kocham siostrzyczko  -zaśmiałam się. - No, już, daj mi oddychać. 
Sięgnęłam po torbę, która leżała na moim łóżku. 
- Idę się umyć - rzuciłam i zniknęłam za drzwiami łazienki. 
Po długim prysznicu założyłam na siebie krótkie spodenki z ćwiekami, szarą bokserkę z czaszka, do tego conversy. W pokoju dodałam parę dodatków takich jak kolczyki, bransoletka. Rozczesałam włosy, po czym wyciągnęłam torbę, zapakowałam potrzebne rzeczy i ruszyłam na płac do ćwiczeń. 
Załatwiłam właśnie kolejnego manekina, kiedy usłyszałam, że ktoś idzie.  

<Lycee¿>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz