poniedziałek, 6 października 2014

Uwaga! :c

Zawieszam bloga na czas nieokreślony... ale krótki jak mniemam.
Sami widzicie, że teraz nie klei się pisanie opowiadań i aktywne życie w obozie, skoro nie ma nic, tylko Wielka Kupa Nauki. Ja to rozumiem. I zawieszam.
Kiedy wszystko się ureguluje, blog może znowu ruszy do życia...

Żegnam ;-;
~gen. Cappuccino


A, że wstawiałam już gif z ,,papa"jącym Percym, łapcie coś takiego ;3

poniedziałek, 22 września 2014

Od Rose - CD. Lycee

Przytuliłam ją. Nie wiedziałam jak to jest, ale potrafiłam sobie wyobrazić. 
- Głodna jesteś? - spytałam. 
- Bardzo.
- Przyniosłam ci bułeczki, dżem truskawkowy i sok borówkowy. 
- Dziękuję. Wolno wam wynosić jedzenie z jadalni? 
- Nieee, jednak czasem podkradamy. Chowamy w torbie czy coś. Wiedziałam, że nie zdążysz na śniadanie, więc ci zabrałam. Zajadaj. 
Siadłam na podłodze zastanawiając się co dziś będziemy robić. 
- Co powiesz, żebyśmy poszły dziś na plażę? - spytałam, gdy skończyła jeść. 
Zrobiła zmieszana minę. 
- To dobrze ci zrobi, nabierzesz sił - zachęcałam ją. 
- No, ale nie mam stroju. 
- Pożyczę ci – puściłam jej oko. - Dwu częściowy czy jedno? 
- Dwu. 
Wygrzebałam z szafki czerwony strój dla Lycee i czarny, sportowy dla mnie. 
- Poczekaj chwilkę, ubiorę się i pójdziemy do ciebie i ty zmienisz ciuchy. 
Weszłam do łazienki. Założyłam na siebie czarną bokserkę i szare krótkie spodenki. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Wygrzebałam z szafki czysty ręcznik i wyszłam. Lycee stała przed polka z książkami. 
- Ładny zbiór. 
- Dzięki, chcesz pożyczyć którąś? - zaproponowałam jej chowiąc rzeczy do torby. 
- Mogę tą? 
- Jasne - sama podeszłam do regalu i zabrałam losowa. - To co? Idziemy? 
- Jasne. 
Na polu zaślepiło mnie słońce, więc założyłam okulary przeciw słoneczne. Chciałam zacząć rozmowę, ale nie miałam pojęcia o czym będzie chciała mówić. W domku niebieskich niektórzy przyzwyczaili się do mojego widoku u nich. Nie zwracali na mnie uwagi, inni zaś patrzyli na mnie przez cały czas. Niech w końcu zrozumieją, że nie jestem taka jak reszta! Co z tego, że jestem od czerwonych?! Mogę się kolegować z kim chcę! Wykurzają mnie tymi krzywymi spojrzeniami i kontrolowanie mnie jak jestem u nich bo "coś zrobię"! Po prostu znamy się od wczoraj! Ja byłam tu, gdy przyszli do obozu! Grrrr! 
Czekałam na Lycee na korytarzu. Parę osób przeszło obok mnie, kilku się zapytało co tu robię. Inni chyba zapomnieli, że nie jestem od nich i pytali mnie o zdanie na temat ludzi z czerwonych myśląc, że jestem nowa. Świat schodzi na psy! 
Z kolejnych pytań uratowała mnie Lycee wychodząc z pokoju.

<Lyce?>

Od Belli - CD. Cynthii

- Aa zapomniałam, że jesteś nowa - zaśmiałam się. - Pomyśl o tym co chcesz się napić, ale takie normalne rzeczy. Nie Pepsi czy 7up. 
- Okej - jej kubek napełnił się sokim. Chyba jabłkowym. - Udało się mi. 
- Brawo! 
Zaczęliśmy jeść. 
*** 
W domku przykleiłam do ściany kartkę. Dość duży tłumek zebrał się wokół niej, by ją przeczytać. 
- O co chodzi? - spytała Cynthia. 
- O 23 spotykamy się w sali muzycznej. 
- Po co? 
- Zobaczysz, jak przyjdziesz. Zabierz długie spodnie, bluzę, pełne buty, jakąś latarkę jak masz.
- Może być telefon? 
- W życiu! Wyłączyć go natychmiast! 
- Czemu? 
- Wyłącz!
- No dobra. 
Zrobiła to o co prosiłam i poszła się jeszcze rozglądnąć po domku. 
*** 
- Pójdzmy na zachodnią polanę - zaproponował Christoper. 
- Nie, gdzie indziej! Tam było w zeszłym roku! - zaprotestowała Ginny, moja współlokatorka. 
- Słuchajcie! - przerwałam im. - Kłócicie się już 15 minut, a czas mija! Pójdźmy nad rzekę, możemy zrobić jakąś zabawę, na przykład jakieś wyzwania i jak ktoś nie zrobi to musi do niego wejść, albo quiz o bogach i za każda zła odpowiedź oberwie wodą. Co sądzicie? 
- O dobry pomysł! 
- Zgadzam się. 
- To dobra chodźmy już do sali, musimy być przed nimi i sprawdzać kto przychodzi.
Pomieszczenie powoli się zapełniała, widziałam nowe twarze. 
- Dobra ilu mamy nowych? - spytała Ginny. 
- Okej, to tak żebyście wiedzieli o co chodzi - uśmiechnęłam się przyjacielsko. - Co roku organizujemy ognisko na rozpoczęcie wakacji i przywitanie kolejnych osób w naszym domku. Będziemy śpiewać, tańczyć, walczyć, opowiadać o sobie, będzie quiz i wyzwania i co wam jeszcze przyjdzie do głowy! Ktoś nie chce iść? - zapadła grobowa cisza. 
- To ma być fajna zabawa, ale mamy też zasady - ostrzegł ich Christopher. - Nie hałasujemy zanim nie dotrzemy na miejsce, przypominam że jest już cisza nocna, nie wolno szlajać się po obozie, a co dopiero po lesie. Nie zabijcie się po drodze, czy podczas zabawy. Jak my się potem wytłumaczymy szefostwu? No to chyba tyle. 
- Mam jeszcze jedno pytanie zanim wyjdziemy. Kto ma latarkę? - spytałam. Parę osób podniosło rękę. - Okej. To idziemy! Nasz cel to strumień. Trzymać się blisko siebie, żebyście się nie zgubili. Najlepiej by było gdyby jeden obozowicz będąc tu stałe miał nowego pod opieką. Tak na wszelki wypadek. 
Zabrałam z Christopherem gitary i ruszyłiśmy ku wyjściu. 
- Hej - przywitała się Cynthia. - Będziesz mnie pilnować? 
- Jasne - zaśmiałam się. - Ładny sweterek. 
- Dzięki.
- Jesteśmy na miejscu! - krzyknęłam. - Wszystkich mamy?! 
Nikt nie odpowiedział. 
- To przeczytam waszą listę i mówcie mi, że jesteście, jak was przeczytam. Tak jak w szkole. 

<Cynthia¿ Zgubił się ktoś¿ Co będziemy robić¿>

środa, 17 września 2014

Od Cynthii - CD. Belli

Bella zaproponowała mi wspólne śpiewanie. Na początku byłam przerażona tym pomysłem. Oto okaże się jak Cynthia, córeczka Apolla nie potrafi śpiewać. Zaśmiałam się nerwowo ale zgodziłam się. Niech będzie. Na początku strasznie się krępowałam toteż poprosiłam Bellę, żeby zaśpiewała pierwsza. Miała cudowny głos i w dodatku ślicznie grała na każdym instrumencie. Po jej piosence poczułam się jeszcze gorzej. W kontraście z jej głosem, mój zabrzmi jeszcze gorzej niż zwykle. No właśnie, niż zwykle? Nie pamiętam żebym kiedykolwiek próbowała śpiewać. Po prostu stwierdziłam, że nie i koniec. Właściwie sama nie byłam świadoma swojego głosu i co się później okazało, potencjału jaki w nim drzemał. Kiedy przyszła pora na mnie poczułam, jak robi mi się gorąco i coś ściska mnie za gardło. Gdy Bella zagrała pierwsze nuty, myślałam że słowa nie przejdą mi przez gardło. Pragnęłam jak najdalej odłożyć ten moment upokorzenia. Jak nie teraz, to nigdy. Przełamałam się w sobie i poczułam jak słowa same wypływają ze mnie, jakbym robiła to od zawsze. Wsłuchiwałam się w swój głos i z każdą chwilą coraz bardziej się ośmielałam. Napawałam się każdym dźwiękiem. Gdy moja siostra skończyła grać poczułam, że się rumienię. Czy to naprawdę był mój głos? Czy to możliwe, że potrafię śpiewać? Nie czułam się już taka zagubiona, odmienna jak wcześniej. Wraz z odkryciem nowego talentu wstąpiły we mnie pokłady nowej energii i entuzjazmu.
Potem zaśpiewałyśmy jeszcze raz w duecie. Czułam, że sprawia mi to ogromną radość niemal jak strzelanie z łuku. Myślę, też że to pomogło ostatecznie przełamać nasze lody. Przez te kilka chwil czułam, że znacznie zbliżyłyśmy się do siebie, teraz czułam, że naprawdę jesteśmy rodziną. Po skończonej piosence usłyszałyśmy oklaski. Kompletnie nie zauważyłyśmy gdy wokół nas zjawił się spory tłumek obozowiczów. Czułam, że mimowolnie się rumienię, chociaż nie miałam się już czego wstydzić.
- Co to za skarb do nas doszedł? - spytał się jakiś chłopak, jak później się dowiedziałam, mój brat Christopher.
Właściwie to okazało się, że cały ten tłumek to było moje rodzeństwo. Wszyscy przedstawiali się, gratulowali głosu a ja czułam się z siebie dumna. Cieszyłam się, że mam nową rodziną i to w dodatku tak liczną. Wiedziałam, że będę się czuła wśród nich dobrze. Mimo, że wszyscy się różnili, każdy miał ze sobą coś wspólnego. W końcu wszyscy mieliśmy tego samego ojca. Potomkowie Apolla byli naprawdę bardzo mili i serdeczni, a ja przyznam szczerze nie sądziłam, że czeka mnie tak miłe powitanie. 
- Zaśpiewacie nam coś jeszcze? - spytał ktoś. 
- Jasne - odpowiedziałam już bez cienia zawahania i uśmiechnęłam się do Belli, która sięgnęła po gitarę.
Gdy skończyłyśmy, rodzeństwo nagrodziło nas gromkimi brawami.
Dziewczyna zaprowadziła mnie do sypialni gdzie wybrałam sobie łóżko, po czym wszyscy rozsiedli się wokół mnie i zaczęli opowiadać o sobie i o tym jak się tu dostali. 
- A ty? Jak dowiedziałaś się, że jesteś półboginią? - zapytała się jedna z moich sióstr. Opowiedziałam im wszystko co wydarzyło się przed kilkoma dniami aż do dnia dzisiejszego. Na ich twarzach widać było zaciekawienie, nikt mi nie przerywał i każdy słuchał aż do końca. 
- Jak mogłaś nie wiedzieć, że masz taki głos? - zapytał się Christopher z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Po prostu nigdy nie próbowałam. Zawsze się wstydziłam. Zawsze aż do dziś, dzięki Belli - posłałam uśmiech w stronę siostry, która odpowiedziała mi tym samym.
- Już tak późno? - odezwała się nagle - nie zdążymy na kolację! Chodź! - pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia.
Na miejscu wzięłam talerz i wszyscy rozsiedliśmy się na swoich miejscach. Mój kubek był pusty. Spojrzałam na stół, ale nie znalazłam żadnego picia, natomiast kubki innych tajemniczo napełniały się różnymi płynami. Lekko zdezorientowana szturchnęłam Bellę łokciem.
- Jak mam z tego pić? - zapytałam się szeptem i poczułam jak robi mi się głupio, moje pytanie brzmiało idiotycznie, ale spojrzałam na siostrę z wyczekiwaniem licząc, że wyjaśni mi tajemnicę samo-napełniających się pucharów.

<Bella? Pomożesz ? :D>

wtorek, 16 września 2014

Od Lycee - CD. Ever

- Opanuj się, to tylko głupie jedzenie! - krzyknęłam na nią. Żeby od razu zsyłać na mnie pioruny? Oszalała! 
- Robisz to specjalnie! - zmrużyła wściekle oczy.
- Nawet cię nie znam! - odpowiedziałam kąśliwym tonem. Czy wszyscy z czerwonego domku musieli uważać, że świat się kręci tylko w okół nich?! Przypominali mi pewnych ludzi... tych z mojej starej klasy. Dziewczynki, uważające się za dorosłe... i tak dalej.
- Przeszkodziłaś mi w treningu!
- Każdy może sobie popatrzeć jak jeździsz. A po drugie, nie moja wina, że twój koń tak na mnie reaguje - rzuciłam w odpowiedzi. 
- Akurat! Popis to świetny ogier!
- Twoje zarzuty są bezpodstawne - zamiotłam głową. Czemu te paniusie musiały być takie mało inteligentne?! Przez chwilę dziewczyna wyglądała, jakby miała mnie uderzyć. W oddali się błysnęło, a ona rzuciła tylko:
- Jeszcze się z tobą policzę! - po czym zawróciła i odeszła potrącając mnie. Zachwiałam się.
- W dodatku nie umiesz chodzić! - krzyknęłam za nią. Nie będę więcej robić za popychadło! Okej, wylałam na nią to jedzenie, ale nie moją winą jest to, że ma takie słabe nerwy!
- Możesz się cieszyć, że na tym się skończyło - powiedział ktoś z zgromadzonego tłumu.
- Na pewno nie będę się bić - odpowiedziałam spokojnie, wzięłam tackę i odłożyłam ją na miejsce. Ludzie znowu dziwnie na mnie patrzyli. Gdy ja patrzyłam w ich stronę, szybko odwracali wzrok. Znowu jestem jak dziwadło... albo kupka nieszczęścia. Westchnęłam, i ruszyłam do swojego pokoju.


***

Przeczytałam kilka rozdziałów, w tym jeden o hipokampach. Są to wielkie, morskie konie z rybim ogonem. To one ciągnęły rydwan Posejdona. 
Gdy to czytałam, moje myśli powędrowały daleko, oj daleko... Mimo tego, że nadal byłam zła na mojego prawdziwego ojca, że nie opiekował się mną, zaczęłam sobie wyobrażać, jakby to było przepłynąć się takim rydwanem, zobaczyć te mityczne stworzenia... Potem otrząsnęłam się, bo z zasady byłam realistko-pesymistką i rzadko wyjeżdżałam w marzenia czy sny. Brakowało na to czasu. Zatrzasnęłam książkę, i postanowiłam wyjść na dwór. Dziś wieczorem miał być pierwszy trening dla wszystkich nowych, obojętnie, z której są drużyny. Taka pierwsza lekcja zapoznawcza, wybieranie broni itp... Nagle pożałowałam, że nie dałam Rose wybrać dla mnie miecza lub sztyletu. 
Na placu do ćwiczeń było już sporo osób. Zauważyłam tą wredną blondynę... Obok Chejrona stała za to Rose, i jakaś druga dziewczyna z krótkimi, brązowymi i potarganymi włosami. 
- Uwaga, uwaga! Są już wszyscy? - krzyknął Chejron, ewidentnie próbując przekrzyczeć całe zbiorowisko. Nagle zrobiło się cicho, a nikt nie zgłosił niczyjej nieobecności. - Więc zaczynamy!

<Ever? ;3>

poniedziałek, 15 września 2014

Od Belli - CD. Cynthii

Dziewczyna strzelała świetnie. Miałam teraz pewność, że jest od nas! Widząc jej minę, powiedziałam jej parę słów na pocieszenie i od razu jej oczy się zaśmiały. Nie miałam pojęcia co z nią zrobić. Po prostu nic mi do głowy nie przychodziło. Zaproponowałam więc, żeby postrzelała do ruchomych obiektów. Oczywiście, jak to dziecko Apolla, trafiała w sam środek. Po "zabiciu" dziesięciu manekinów wpadłam na pomysł. 
- Śpiewasz? 
- Ja? 
- Nie, te manekiny - odpowiedziałam. - Jasne że ty. 
- Pod prysznicem - zaczęliśmy się śmiać. - Ale tak serio, to nigdy przed publicznością. 
- Chodźmy pośpiewać - zaproponowałam. 
Pociągła ją do domku niebieskich. Mieliśmy tam przeróżne instrumenty. Te nowe i stare. Do wyboru do koloru. Były tu nawet prywatne. Siadłam przy fortepianie i poklepałam miejsce obok siebie. 
- Jaką piosenkę zaśpiewasz? 
- Zaśpiewam?! Nie będę sama śpiewać! 
- Przyłączę się do ciebie. To jaką? 
- Nie, najpierw ty.
- No dobra.
Pomyślałam chwilę, jaką i wybrałam Demi Lovato "Warrior". Zaczęłam śpiewać. 

- WOW. Masz świetny głos. I ładnie grasz. 
- Dziękuje, taki dar - uśmiechnęłam się. 
- Zaśpiewają mi coś jeszcze - poprosiła. 
- Może później. Co ci zagrać. 
- Stay. 
Moje palce same wybierały nuty. Wsłuchałam się w głos Cytnthi. Był śliczny. Bez trudu poradziła sobie z najtrudniejszymi dźwiękami. 
- Ty też ślicznie śpiewasz - zagrałam ostatnie dźwięki. 
- Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię! 
Wyglądała na zadowolona. Oczy się jej błyszczały, a na buzi widniał uśmiech od ucha do ucha. 
- Teraz znowu ty, proszę! 
- Nie - zaprotestowałam.
- Ale czemu? 
- Bo zaśpiewasz że mną.
Zagrałam pierwsze nuty. Na pewno ta piosenkę znała! Kto by jej nie znał?! 
Jako pierwsza zaczęłam śpiewać ja, na refrenie dołączyła do mnie Cynthia, a druga wrotkę zostawiłam jej. Na refrenie ponownie się przyłączyłam. W kolejnej śpiewaliśmy na zmianę i w refrenie znowu razem.
Po skończeniu piosenki usłyszałyśmy oklaski. Gwałtownie odwróciliśmy się w stronę drzwi. 
Stało tam około piętnastu ludzi, wszyscy od Apolla. 
- Co to za skarb do nas doszedł? - spytał Christopher. 
- Cynthia, to twoje rodzeństwo. 
- Aż tylu nas jest?! 
- To nie wszyscy - wytłumaczyłam jej. 
Herosi zaczęli podchodzić i się witać. Gratulowali głosu i przedstawiali się. 
- Zaśpiewacie nam coś jeszcze? - spytał ktoś. 

<Cynthia? Śpiewamy?>

Od Lycee - CD. Rosemarie

Biegnę. Prosto przed siebie. Nadal.
,,Więc rzucam broń i pędzę!
Gdzie - nie wiem - byle prędzej,
Orkiestrą huczy głowa, a w skroniach tętni krew!..." - przypomniałam sobie słowa pewnej ballady. Dokładnie tak się czułam. Dookoła mnie ciemność, która przytłacza i miażdży. Czasem z ciemności wyłaniają się czarno - białe obrazy - jakieś niewyraźne maziaje, które mieszają się ze sobą i zlewają. Ja biegnę, czy spadam? Już nic nie wiem. I nagle z cienia wyłania się wyraźna, kolorowa postać. Usiłuję ją rozpoznać, ale nie potrafię. Te kasztanowe włosy... zaraz! Rosemarie? Co ona tu... robi?
Właśnie otworzyłam oczy. Oślepiła mnie ta jasność, która była wszechobecna.
- Nie zamykaj oczu! - usłyszałam znany głos. Nie posłuchałam. Musiałam schować się przed tym białym światłem... ponownie biegłam. Tym razem znalazłam się w jakimś... akwarium? Morzu? Oceanie? Jeziorze...? Dookoła mnie pływały gigantyczne ryby, a ja byłam taka malutka. Czułam się jak ziarnko piasku. W oddali zauważyłam zarys błyszczącego pałacu. Nagle woda zaczęła wibrować, a ja odkryłam, że ktoś potrząsa moimi ramionami. Tym razem zerwałam się do pozycji pół-siedzącej. I natychmiast tego pożałowałam. Poczułam ból głowy i jeszcze gorszy ból w nodze. 
- CO jest? - wymamrotałam, opadając z powrotem na łóżko.
- Spokojnie, leż! - rozkazał ktoś stanowczym, aczkolwiek miłym głosem - jesteś w moim pokoju. U Aresa.
- Dlaczego? - wypowiadając te słowa poczułam okropną suchość i pieczenie w gardle. Jakbym nie piła nic przez tydzień! Do tego ktoś grał chyba na bębnach w mojej głowie...
- Znalazłam cię w lesie, byłaś nieprzytomna i nie mogłaś się ruszać. Wzięłam cię z powrotem do obozu.
- Mogę... mogę coś do picia?
- Dam ci coś lepszego. Mam tu gdzieś resztkę ambrozji. Na pewno ci pomoże - powiedziała troskliwie Rose, podając mi naczynie ze złotym napojopodobnym płynem. Z ociąganiem pociągnęłam pierwszy łyk. Smakowało... czemu to smakowało jak wiśniowa cola, której próbowałam na wakacjach za granicą? To coś było nawet lepsze! I gazowane! Szybko pochłonęłam całą zawartość.
- Czemu ta ambrozja jest o smaku wiśniowej coli? - zapytałam podejrzliwie oddając jej miskę. Roześmiała się. 
- Każdemu smakuje inaczej - wytłumaczyła. - Na ogół jest to smak, na który najbardziej podświadomie masz ochotę w danej chwili. Ty najwidoczniej potrzebowałaś wiśniowej coli - roześmiała się, a ja poczułam, że nagle robi mi się lepiej, chociaż nadal nie mogłam ruszać kolanem.
- Super! Będę przygnieżdżona do łóżka na miesiąc, do kiedy to się nie zagoi! - jęknęłam. 
- Niekoniecznie. Włóż tu rękę - powiedziała przynosząc mi ta samą miskę, z tą różnicą, że teraz napełnioną przeźroczystą cieczą. Z wahaniem włożyłam do niej dłoń. Nagle stwierdziłam, że od ręki, coraz dalej rozprzestrzenia się ta ciecz, zmywając wszystkie obrażenia, których nie zmyła ambrozja.
- A to co za magia?
- Woda. Najzwyklejsza - uśmiechnęła się Rose.
- Ale czemu... - zaczęłam, ale nie dała mi dokończyć:
- Uzdrawia tylko dzieci Posejdona. Zmywa wszystkie bóle i obrażenia. 
- Dziękuję. Gdyby nie ty, to, to pewnie by mnie coś zeżarło - powiedziałam cicho miętosząc pościel w ręce. 
- Nie ma sprawy, naprawdę. Ty też  byś to samo zrobiła, prawda? - uśmiechnęła się ciepło, a ja musiałam pomyśleć ,,no nie wiem". Wtedy. Teraz Mimo to, odpowiedziałam z krzywym uśmiechem:
- No pewnie! 
- Możesz już wstać? Ruszać się? - zapytała, a ja wstałam, potrząsnęłam nadgarstkami, stopami, po czym spróbowałam stanąć na rękach.
- Taaak, chyba wszystko gra - uśmiechnęłam się. - A ty... dlaczego nie zawiadomiłaś opiekunów czy kogoś innego? Albo nie dałaś mnie do szpitala?
- Ponieważ nie chciałam, żebyś miała kłopoty. Nie wolno szwendać się nocą po lesie. Zostawili by cię na pastwę potworów, i tyle - wzrusza ramionami. - Albo uratowali by cię, ale kazali do końca życia stać przy garach.
- W takim razie jestem ci podwójnie wdzięczna.
- Oj tam, oj tam. Nie przesadzaj - uśmiechnęła się ponownie. - Podziękowania przyjęte.
- Jesteś bardzo cierpliwa. 
- Bywa - powiedziała, po czym nastąpiła chwila ciszy. - Nie chciałabym pytać, ale... o co poszło?
- Nie ważne. Ciężko jest to wszystko przełknąć, i nie zadławić się przy okazji. Rozumiesz... - popatrzyłam jej w oczy. Nadal mnie to przytłaczało, tylko... jakoś mniej.
- Pewnie, że rozumiem. Nie przejmuj się, wszystko się ułoży - odpowiedziała, po czym przytuliła mnie. 

<Rose? Przepraaaszam, że tak dłuuugo czekałaaaś ;c>

niedziela, 14 września 2014

Od Cynthii - CD. Bella

Nim zdążyłam cokolwiek zrobić podeszła do mnie wysportowana dziewczyna. Spojrzałam na nią niepewnie.
- Cześć, jestem Rose, córka Aresa. Poproszono mnie bym cię oprowadziła - powiedziała.
- Cynthia, córka Apolla - uśmiechnęłam się.
Nigdy nie podejrzewałam, że dzieci Aresa mogą być miłe. No tak, właściwie nigdy nie podejrzewałam, że Ares ma dzieci. 
Dziewczyna zaczęła mnie oprowadzać i dokładnie opowiadać o każdym miejscu. Usilnie starałam się to wszystko zapamiętać i nie zadawać pytań, gdyż wyczułam w głosie dziewczyny nutę rozdrażnienia. Ja sama też bym się tak zachowywała gdyby kazali mi oprowadzać każdego nowego, a sądząc po niej, robiła to już wiele razy.
Oczywiście najbardziej spodobało mi się kiedy doszłyśmy na strzelnicę. 
Nagle przy twarzy Rose przeleciała strzała i trafiła w sam środek tarczy. Spojrzałam w kierunku, z którego została wypuszczona. Ujrzałam stosunkowo niską, rudą dziewczynę, pewnie trzymającą łuk i uśmiechającą się z zadowoleniem w stronę Rose.
- To jest twoja siostra Isabella – zwróciła się do mnie.
Myśl o tym, że mam rodzeństwo jeszcze przed kilkoma dniami wydawałaby mi się nierealna. Teraz jednak nic już nie mogło mnie zaskoczyć.
Po krótkiej wymianie zdań Rose zostawiła nas i poszła załatwić swoje sprawy.
- Strzelasz? - zapytała dziewczyna z zawadiackim uśmiechem na twarzy.
- Tylko daj mi łuk - uśmiechnęłam się na myśl o strzelaniu. To zawsze mnie odprężało.
Po kilku celnych trafieniach w środek tarczy, dziewczyna uśmiechnęła się, a z jej twarzy zniknął już cień wątpliwości.
- No, teraz już wiem że na pewno jesteś jedną z nas.
Posłałam jej niepewny uśmiech. Wydawała się miła choć cały czas czułam się trochę nieswojo w jej towarzystwie. Musiałam przyswoić to, że była moją siostrą.
- Nie ma się czym stresować, jestem pewna że się dogadamy - uśmiechnęła się i poklepała mnie po plecach - Pewnie to dla ciebie niezły szok. Każdy przez to przechodzi. Z czasem do wszystkiego przywykniesz.
- Mam taką nadzieję - zaśmiałam się,
Mimo wszystko nie byłam już sama. Tuż przede mną stała moja nowa siostra.

<Bella? c;>

czwartek, 11 września 2014

Od Jamesa - CD. Mavrud

- Z moimi znajomymi się nie zadziera! - ryknęła dziewczyna, która stała za mną.
- Ej, ej! Piękności wy moje - próbowałem rozluźnić sytuację.
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła Darlenee.
- Piękność, piękność! - zacząłem krzyczeć wymachując rękoma. - Widzicie ją! To jest obozowa piękność! - wskazywałem na Dar. Zrobiła się czerwona.
- Zamknij się pokurczu! - złapała mnie za rękaw. Ta druga złapała mnie za drugi i z siłą kilkunastu koni pociągowych mnie zaciągnęły pod maszt.
- Widzisz to? - zapytała szyderczo ta druga.
- Trudno tego nie widzieć. Ma z kilkanaście metrów wysokości.
- Uważaj, jeśli nam podpadniesz, zawiśniesz na tym!
- O nie! - krzyknąłem z sarkazmem.
- Czyli się nie boisz?
- A czego się bać? - w tym momencie koleżanka Darlenee przytrzymała mi ręce, a Darlenee złapała mnie za gumkę od bokserek
- Ej, uważaj! Są nowe!
- A nie wyprane w Perwolu? - zapytała szyderczo i poczułem, jak coś mnie ciągnie do góry. No pięknie. Te dziewczyny mnie przywiązały do masztu. I wisiałem w górze. No super.
- Spokojnie - powiedziała Dar - Chejron przyjeżdża już jutro. Pan D. się nami nie interesuje. Do jutra! - uciekły do domu Czerwonych. Prawie straciłem nadzieję na to, że mogę dzisiaj spokojnie zasnąć.
***
Zaczęło się ściemniać. Wykluczyłem wszystkie sposoby by się uwolnić. Odciąć sztyletem bokserek nie można, bo spadnę i będzie ze mnie kałuża. Cała reszta pomysłów - one to przemyślały. Nienawidzę ich! Było już prawdę mówiąc ciemno. Świeciły tylko okna w pokojach. Było upiornie. Ciała Elsy jeszcze nikt nie zabrał. Jeszcze bardziej się... bałem. Nagle zauważyłem dwa przemieszczające się światełka. Podskoczyłem i doszedłem do wniosku, żeby więcej tego nie robić. Pod masztem stanęła ta przyjaciółka Darlenee i jakiś chłopak. Krzyknąłem, ale nie tak głośno. Wiedziałem, że ludzie już śpią:
- Przyszłaś się ze mnie pośmiać? I w dodatku zabrałaś kolegę. Uuuu, słodko!
- Przyszłam Ci pomóc ciole! - zaczęła odwiązywać linę. Nie mogłem uwierzyć. Palcami już dotykałem ziemi.
- Widzisz? Bolało?
- To ściąganie, nawet nie, ale przez 3 godziny, jak nie więcej, wisiałem!
- Hmhh! - chrząknął kolega dziewczyny
- A tak w ogóle, to się nawet nie przedstawiliśmy! Nazywam się Morvana, a to jest Christopher. Jestem siostrą Darlenee, a Christoph jest od Apolla.
- Christopher! Wracaj do domu! - krzyknęła jakaś dziewczyna z domu Niebieskich.
- Już idę!
- To pa - powiedziała Morvana.
- To twój chłopak? - zapytałem.
- Christopher?! NIGDY! To przyjaciel. Chodźmy już do domu.
- Czemu taka jesteś?
- Jaka?
- No, że nie jesteś jak przy Darlenee
- Aby być przy boku Darlenee, trzeba mieć to coś. Jestem trudnym charakterem, wiem. Z początku myślałam, że będziesz gorszy, ale no, podobasz mi się. Ale nie bierz tego do siebie - szturchnęła mnie w bok. Wchodziliśmy do domu. Morvana zaczęła krzyczeć:
- Aaa! Darlene! Pokurcz wszedł do domu! - szepnęła do mnie - uciekaj do tego pokoju - znowu krzyczała - Darlenee! Wstawaj do jasnej anielki! - Dalej słyszeliśmy tylko chrapanie
- Dobra, mniejsza z tym - zdecydowała Morvana - Dobranoc - powiedziała lekkim głosikiem i mnie pocałowała. Ostatni raz czułem się tak, gdy żyła Elsa. Skoczyłem na łózko i usłyszałem:
- AŁ Normalnie spać nie można tutaj?! - pode mną leżał chłopak. Co za wtopa!
- Przepraszam. Nie widziałem Cię - skoczyłem na drugie łóżko i prawie od razu zasnąłem. Ten chłopak jeszcze na mnie krzyczał, ale ja myślałem tylko o Morvanie. Czy mogłaby być zastępczynią Elsy? Co mogło się dalej dziać? A co z Darlenee?
- To przepraszam to sobie włóż w tyłek!
- Jezu, nie widziałem!
-...
<Od Mavrud? :3>

środa, 10 września 2014

Od Rosemarie - CD. Cynthii

Ruszyłam na wzgórze. Miałam przyjąć jakąś nową i pokazać Dar, że da się oprowadzić przybyłych bez awantur. Niezbyt mnie to obchodziło, miałam ciekawsze rzeczy do zrobienia. Wkurza mnie to, że zawsze musze być tą spokojną, bo mam dar! Zawsze mam pokazywać tym od Aresa, że da się to zrobić! Jakby nie mieli nikogo innego! No, ale ja jestem z tego domku! Mam inne zajęcia niż niańczenie tych dziecek! Może i są niektórzy starsi ode mnie, ale zachowują się jak pięcio-letnie dziecko. Żałuję, że nie jestem w niebieskich. Tam na pewno nie zachowują się jak bachory. Może i są słabsi fizycznie, ale umysły mają rozwinięte. No ale rozkaz to rozkaz. 
- Cześć, jestem Rose, córka Aresa. Poproszono mnie bym cię oprowadziła – przywitałam się spokojnym głosem, a w środku mnie wybuchały bomby. 
- Cynthia, córka Apolla.
Miała kasztanowe włosy zaplecione w warkocz, niebieskie oczy. Do czarnych getrów założyła również czarny sweter, a na nogach miała ciężkie buty.  
- Fajny masz styl – skomplementowałam ją. 
- Dzięki, ty też – uśmiechnęła się. 
Zerknęłam na swój strój i odwzajemniłam uśmiech. Oprowadziłam ją po obozie i opowiadałam o nim. Przedstawiłam jej parę osób, opowiedziałam o zajęciach i co jak się odbywa, o której godzinie. Co było dziwne, nie zadawała mi żadnych pytań. 
- Czuję, że będę tu spędzała cały dzień - powiedziała, gdy weszłyśmy na strzelnicę. 
- Nie wątpię – coś przeleciało kilka minimetrów od mojej twarzy. To była strzała. 
- Uważaj jak chodzisz – usłyszałam zadowolony głos. 
- Zawsze musisz mi to robić? – spytałam zirytowana. – I zawsze trafiasz w sam środek tarczy – wyciągnęłam głęboko wbitą strzałę. 
- Tak, czekam, aż się nauczysz – zaśmiała się . 
- To jest twoja siostra Isabella – zwróciłam się do nowej. 
- Córka Apolla? – rudowłosa wyszła z cienia i zlustrowała ją wzrokiem. – Nie wyglądasz na naszą. 
- To był komplement?  - spytała. 
- Zapewne nie. Możesz mi mówić Bella. 
- Jestem Cynthia, ale mówią na mnie Thia, albo Cinny.  
- Słuchaj mogę ci ją zostawić? Musze załatwić parę spraw – przerwałam im. 
- Jasne idź. 
Odbiegłam szybko. Usłyszałam za sobą jeszcze krótkie:
- Strzelasz? 

<Cynthia? Mogę cię oddać pod opiekę Belli, nie? >

wtorek, 9 września 2014

Od Ever - CD. Lycee

Wkurzyła mnie ta dziewucha. Popis przestał mnie słuchać, szczelał baranki… Wszystko prócz współpracy! Z nerwów zaczęłam podśpiewywać, co okazało się trafne, bo obaj zaczęliśmy się uspokajać. Po całej piosence zaczęliśmy wszystko od początku. Kłus galop, skoki… Zeszłam z niego posprzątać skrzynki, a on podążał za mną - nie ważne co zrobiłam, robił to samo. W nagrodę za dobrą pracę postanowiłam go umyć. Uwielbiał to, ale kochał się tarzać, więc zaraz po tym jak puściłam go na pastwisko, zrobił to.

Dopiero po przyjściu do pokoju zobaczyłam jak wyglądam. Makijaż rozmazany, pełno piasku i we włosach, sierść na getrach… Ściągnęłam wszystko i zabrałam prysznic. Ubrałam się w dość krótką biało - czarną bluzkę , bordowe rurki i vansy. 

Przed wyjściem na kolacje, założyłam jeszcze naszyjnik, okulary i bransoletkę. 
Szłam właśnie po jedzenie, gdy ktoś na mnie wpadł. To była ta sama dziewczyna co przeszkodziła mi w pracy z koniem. 
- To było nie chcący! – rozłożyła ręce.
- Jasne! Ty mnie chyba nie lubisz, co?! – warknęłam. – Najpierw na ujeżdżalni, a teraz to! - wskazałam ręką na fioletową plamę. 
- Nie zrobiłam tego specjalnie, gdybym chciała zrobiłabym to tak - machnęła ręką z kubkiem i cała jego zawartość wylądowała na mnie. 
- Przesadziłaś! – gdzieś w ziemię uderzyła błyskawica.
- Przepraszam – otworzyła szeroko oczy.
- Ever! Daj spokój, jest nowa, nauczy się – uspakajała mnie Rose. 
- I co z tego?! Popamięta mnie raz na zawsze! 
Między mną, a blondynką uderzy piorun. Wszyscy się cofnęli oprócz mnie i Rose. Dobrze wiedziała, że nic jej się nie stanie. Oprowadzała mnie po obozie, gdy do niego przybyłam, była pierwszą osobą, którą poznałam. 
- Będzie się działo – powiedział ktoś od Aresa. 

<Lycee? Radzę uważać>

poniedziałek, 8 września 2014

Od Lycee - CD. Ever

Kiedy wracałam do swojego pokoju, zauważyłam jakieś ruchy na ujeżdżalni. I tak nie miałam nic do roboty, więc postanowiłam podejść. Lubiłam patrzeć na jazdy innych. A raczej ich użeranie się z koniem. No cóż, czasem z patrzenia wyciągałam więcej niż z samej jazdy na koniu. Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam dziewczynę, która ściągała kantar koniowi. Zaraz od niej uciekł. Goniła go przez chwilę, po czym złapała za grzywę, uspokoiła i wskoczyła nań. Miała trochę dziwne pomysły, gdyż chwilę później poustawiała skrzynki i zaczęła przez nie skakać bez niczego. Gdy pierwszy skok jej się udał, wyrwało mi się krótkie ,,brawo!". Dziewczyna dobrze jeździła, ale gdy koń usłyszał mój głos, jednym skokiem był przy barierce. Położył po sobie uszy i spróbował mnie ugryźć.
- Panuj nad nim! - powiedziałam odsuwając się do tyłu. Dziewczyna spojrzała na mnie wrogo, po czym wróciła do ćwiczeń. Koń jej jednak nie słuchał, strzelał barany. Nie szło jej tak dobrze jak przedtem. Zrozumiałam, że to przeze mnie, więc odeszłam od placu i ruszyłam ta, gdzie miałam zamiar na samym początku - czyli do mojego pokoju. Przesiedziałam tam całe popołudnie, czytając jedną z książek znalezionych na półkach. Była o podwodnych stworzeniach, potworach i mitologicznych zwierzętach mieszkających w otchłaniach oceanów i mórz. Widać, że książka miała już swoje lata. Kartki były pożółkłe, na brzegach postrzępione i pozrywane. Litery jakieś pozawijane i rozmazane. Okładka wyglądała, jakby oprawiona w skórę. Mimo wszystko, treść była ciekawa i szybko się wciągnęłam. Nawet nie zauważyłam, kiedy nadeszła pora kolacji. Z niechęcią odłożyłam lekturę na stolik. Postanowiłam, że w najbliższym czasie przeglądnę wszystkie książki z biblioteczki. Zaczesałam włosy i zmieniłam brudną koszulkę. Przeglądając się w lustrze, stwierdziłam, że mogę wyjść do ludzi. 
W jadalni wzięłam talerz, kubek i usiadłam na swoim miejscu. Nadal wydawało mi się dziwne ,,proszenie" kubka, aby napełnił się jakimś napojem. Pomyślałam o moim ulubionym soku borówkowym, jaki robiła moja mama. Mogłam go pić litrami... Kiedy chciałam odnieść talerz z resztkami jedzenia, zapatrzyłam się i wpadłam na jakąś osobę plamiąc jej bluzkę. Kiedy uniosłam wzrok, okazało się, że to ta sama dziewczyna, która jeździła przedtem na ujeżdżalni. Ogarnęła mnie wściekłym wzrokiem.
- Jak ty łazisz?! - krzyknęła.
- Przepraszam. Zapatrzyłam się - powiedziałam. Czemu to ja zawsze wpadam na ludzi?! - Chcesz chusteczkę? - zapytałam podając jej szmatkę. Odtrąciła ją. Widać, że jest wkurzona.
- To było niechcący! - rozłożyłam ręce.
- ... 

<Ever? :3>

Od Cynthii - początek

Wbiegłam zdyszana do mieszkania. Przed oczyma wciąż miałam przerażającą twarz napastnika. Była łudząco prawdziwa, ale przecież takie rzeczy nie istnieją. To musiała być naprawdę dobra maska i ktoś chciał mnie śmiertelnie przerazić. Rzuciłam na ziemię mój łuk, a raczej to co z niego zostało. Uderzyłam nim przeciwnika, który na chwilę stracił orientację, co dało mi szansę do ucieczki. Niestety mój łuk ucierpiał na tym bardziej niż przerażający napastnik i tak oto leżał teraz pęknięty na pół. Mama wyszła z kuchni z uśmiechem na twarzy, który szybko zmienił się w wyraz zdumienia. 
- Co się stało? - zapytała się przestraszona, spoglądając to na mnie, to na mój łuk.
- Mamo, tylko bądź spokojna - powiedziałam powoli. Nie chciałam żeby matka zbytnio się denerwowała.
- Tylko nie mów, że znowu przestrzeliłaś komuś kolano!? - w jej oczach pojawiły się iskierki złości.
- Gorzej. Ktoś mnie zaatakował kiedy wracałam z treningu. Powiedzmy, że mój łuk uratował mi życie - uśmiechnęłam się głupkowato, starając się załagodzić napięcie.
- Zaatakował!? - wrzasnęła matka. Głos jej drżał i wiedziałam, że jest przerażona, chyba nawet bardziej niż ja.
- No...tak, ale przecież nic się nie stało, prawda? Wciąż tu stoję, cała i zdrowa, nadal mam wszystkie kończyny, czuję się doskonale - zaśmiałam się, co zabrzmiało nadzwyczaj nerwowo - Zastanawia mnie tylko jeden fakt. Coś co mnie zaatakowało. Nigdy wcześniej nie widziałam tak szpetnej i szkaradnej twarzy. Chyba jedynie w książce od mitologii, w dziale o potworach - starałam się żartować, aby rozładować napięcie, chociaż i tak szło mi bardzo kiepsko.
Niestety moje słowa jeszcze bardziej poruszyły matkę, a szczególnie te ostatnie. Spojrzałam na nią pytająco.
- Kochanie...nie chciałam. Nie chciałam ci tego mówić, bałam się że ciebie stracę, ale moja arogancja mogła cię tylko zabić...Jest coś o czym musisz wiedzieć.
Nigdy nie słyszałam aby jej ton brzmiał tak poważnie.
- Otóż nigdy nie mówiłam ci nic o ojcu, myślałam że uda mi się ciebie ochronić, jednak myliłam się. Posłuchaj mnie teraz uważnie i nie przerywaj nawet jeśli to co powiem zabrzmi jakbym postradała zmysły.
Skinęłam niepewnie głową. Nareszcie miałam dowiedzieć się czegoś o ojcu, jednak nie sądziłam że matka opowie mi o tym w takich okolicznościach. Na dodatek już mówiła jakby postradała zmysły.
- Córeczko, twój ojciec był...boski. Dosłownie. Promieniał jakimś niesamowitym blaskiem, był najprzystojniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek poznałam. Zakochaliśmy się w sobie, dopiero potem powiedział mi kim jest naprawdę. Wiedziałam, że kiedyś będzie musiał odejść, mimo to byłam w nim zbyt zakochana i zamiast to zakończyć, byłam z nim do ostatniej chwili. A potem pojawiłaś się ty i musiał nas zostawić...
- Jak miał na imię? - zapytałam się czując jak buzuje we mnie złość. Co takiego się stało, że musiał nas zostawić? Nie mogłam tego pojąć.
Matka zawahała się. Wypuściła głośno powietrze.
- Apollo, kochanie.
Spojrzałam na nią zdumiona.
- Jak ten bóg?
- To był TEN bóg - matka wydawała się śmiertelnie poważna.
Mimowolnie przypomniałam sobie lekcję o mitologicznych bogach.
- Przecież Apollo to bóg muzyki, poezji, lecznictwa, proroctwa...Ja nawet nie umiem grać na żadnym instrumencie, co dopiero mówiąc o pisaniu wierszy, czy leczeniu. A poza tym, co to za bzdury. Bogowie przecież nie istnieją. 
- Jest też bogiem łucznictwa. A ty masz do tego niesamowity talent.
- Dużo ludzi umie strzelać z łuku - usprawiedliwiłam się, coraz bardziej martwiąc się o stan psychiczny matki.
- A czy pamiętasz, abyś kiedykolwiek uczyła się to robić? Apollo mówił mi, jeszcze przed twoimi narodzinami, abym podarowała ci łuk, gdy tylko będziesz w stanie go unieść. Nie rozumiałam po co mam to zrobić, ale dotrzymałam słowa. Na początku była to zwykła zabawka, ale chwyciłaś ją jakbyś robiła to od zawsze. Naciągnęłaś cięciwę i wypuściłaś strzałę prosto do celu. Niestety nie chybiłaś.
- Niestety? - przerwałam jej.
- Oh, kochanie wybrałaś sobie za swój pierwszy cel bardzo stary wazon, sentymentalną pamiątkę rodzinną. Nie byłam jednak w stanie się na ciebie denerwować i wtedy zrozumiałam co miał na myśli Apollo.
- Ale to wszystko...to wszystko jest przecież niemożliwe... - odparłam oszołomiona. Z jednej strony chciałam wierzyć matce, ale to co mówiła nie mieściło mi się w głowie.
- Wiem, że to trudne, ale nie mamy już więcej czasu, pakuj się.
- Słucham? - zapytałam zdziwiona.
- Nie jesteś już bezpieczna. Potwory cię wytropiły i musisz jak najszybciej udać się do obozu.
- O czym ty mówisz? Jakiego obozu? Mamo? - głos mi się załamał.
- Obozu Herosów kochanie.
I tak właśnie po kilku dniach od naszej rozmowy stałam przed bramą do obozu. Kilka minut temu pożegnałam się z matką i czułam jeszcze nieprzyjemny ucisk w żołądku, jednak starałam się nie płakać. Wzięłam głęboki oddech i z duszą na ramieniu przeszłam na drugą stronę. To co tam ujrzałam zawróciło mi w głowie i momentalnie uwierzyłam w każde słowo matki. 

<Darlene, oprowadzisz mnie? D:>

Nowa członkini!

Dołączyła do nas niejaka Cynthia - nowa niebieska! Powitajcie ją ciepło! ;3

czwartek, 4 września 2014

Od Darlene - CD. Mavruda

Temida wezwała mnie na dywanik. Zrobiło się widocznie bardzo gorąco, skoro sama Temida, ona, Wielka Władczyni, raczyła się mną przejąć. Bywała w obozie NIEZMIERNIE rzadko, i za każdym razem musiała wydawać jakieś sądy... Jak to bogini sprawiedliwości, phi.
Nie mogła mi nic zrobić. Była nikim. Wiedziałam o obozie więcej niż ona, i przez 3 lata mojego marnego życia, spędziłam tu więcej czasu niż ona przez... całe swoje życie?!
Nie miała tu nic do gadania. Jedyne co umie zrobić, to wygłaszać kazania bez konkretnego przesłania. Przed budynkiem Wielkiego Domu założyłam ręce na piersi i uniosłam brodę. Zmrużyłam wściekle oczy, jak to miałam w zwyczaju. Powolnym krokiem przekroczyłam próg drzwi. Usłyszałam zniecierpliwiony głos:
- Darlene? Szybciej! Nie mam całego dnia! - słysząc te słowa, moje stopy przybrały niebezpieczne, wręcz zabójcze, ślimacze tempo. Nigdy nie miała na nic czasu! Na nic! Po co obrała stanowisko dyrektorki obozu?! Po co?!
- Ja również - odpowiedziałam bezczelnie, siadając w fotelu naprzeciwko jej biurka.
- Twoje zachowanie w stosunku do nowych, jest... - szukała przez sekundę odpowiedniego słowa - ...skandaliczne i nieobliczalne - dokończyła zupełnie, jakbym nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Kiedy ktoś zapyta cię kulturalnie o drogę, nie możesz mu jej wskazać? To naprawdę przekracza twoje możliwości?
- Tak - warknęłam. - Nie jestem jakimś cholernym psem przewodnikiem. Ani drogowskazem!
- Nie rozumiesz, że oni są przestraszeni i zdezorientowani? Należy im pomóc, to dla nich zupełnie nowa sytuacja! - powiedziała z naciskiem. - Ty także taka byłaś!
- Nie! Absolutnie NIE! Pani nic nie wie! Nie ma pani całymi miesiącami, a gdy w końcu łaskawie się pani zjawia, zachowuje się jak królowa angielska! - wrzasnęłam. - Byłam twarda od samego początku! Nigdy nie byłam taka jak oni! 
- Nie podnoś głosu! - ostrzegła mnie bogini.
- Będę robić, co mi się podoba, i... - nie dokończyłam histerycznego wywodu, bo coś zamknęło mi usta. Nie mogłam wydobyć z nich słowa! Zamiotłam wściekle głową i wykonałam gest, jakbym chciała ją udusić.
- Dość! Zachowujesz się nieprzyzwoicie i wulgarnie! Nie będziesz miała kary w postaci zmywania garów... To i tak by cię niczego nie nauczyło. Przez następne dwa tygodnie będziesz przyjmować nowych. Twoim zadaniem będzie przywitać ich i odpowiedzieć na każde ich pytanie! Jeżeli nie wywiążesz się zadania, nie weźmiesz udziału ani w Święcie Aresa, ani żadnej bitwie o sztandar! Zostanie ci też odebrany miecz i prawo do dodatkowych treningów - jej głos ociekał lodem, a do mnie ledwo docierało to, co mówiła. Gdybym mogła, wrzasnęłabym: ,,Niech cię Tartar pochłonie!", po czym wybiegłabym za drzwi. Nie mogłam już tego słuchać! Co ta skończona kretynka sobie wyobraża?!?! Że z wulgarnej potomkini Aresa zmienię się w ciapowate dziecko Apolla?! Wstałam gwałtownie z krzesła, aż przewróciło się z głośnym łomotem. Prawdopodobnie coś w nim strzeliło. 
- Miło, że do ciebie to dotarło. Możesz zacząć od teraz - powiedziała spokojnie nauczycielka, a ja zmierzyłam ją najbardziej wściekło-pogardliwym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. Wybiegłam za drzwi Wielkiego Domu i skierowałam się ku placowi do ćwiczeń. Po drodze złamałam dziewięć patyków, rzuciłam dziesięcioma kamieniami i potrąciłam co najmniej jedenaście obozowiczów. Jeśli natychmiast nie rozłożę jakiegoś manekina, zrobię to z pierwszym napotkanym nowym!!! Dobiegłam do placu i jednym ruchem ścięłam łeb ruszającemu się strachowi na wróble. Od razu zrobiło mi się lepiej. Na sekundę, bo gdy się odwróciłam, zobaczyłam jakąś nieznajomą gębę. Czułam, że pod jasnym podkładem na twarz robię się czerwona, a moje oczy zaczynają niebezpiecznie błyszczeć. Kolejno zaciskałam i luzowałam pięści. Chyba się trzęsłam, bo nowy chłopak spojrzał na mnie dziwnie.
- Ktoś ty? - wysyczałam zza zaciśniętych zębów.
- Mavrud - wzruszył ramionami.
- Może coś dalej?! - mój głos podniósł się niebezpiecznie o dwa tony. Jeżeli Temida lub Chejron mnie usłyszą, będę skończona...
- Varne. To niepotrzebne. I tak zapomnisz - wydawał się spokojny i opanowany. 
- Jakbym wykorzystywała swoje szare komórki do czegoś takiego jak zapamiętywanie głupich imion, równie... - ugryzłam się w język - ...nowych, już dawno bym wylądowała w gorszym miejscu niż to - powiedziałam kąśliwie.
- Być może - przytaknął mi. 
- Nie mam czasu na pogaduszki. Chcesz czegoś? - warknęłam niezbyt cierpliwie.
- Przede wszystkim... wszystkich informacji - powiedział. Prychnęłam. Informacji mu się zachciało.
- Czy ja wyglądam jak przewodnik? 
- Nie. 
- Więc sam widzisz - powoli złość ze mnie spływała. Oparłam się leniwie o płot. Chłopak niczego sobie: dobrze zbudowany, wysoki. Szkoda, że nowy. Nienawidzę nowych.
- Jest tu jakiś... dyrektor?
- Nie.
- A... ktoś podobny? - zapytał unosząc brwi.
- Dyrektorka. Szanowna PANI TEMIDA... - ze szczególnie głośnym sarkazmem wypowiedziałam te słowa - ...dzięki, której stoisz tu, i nie brakuje ci żadnej części ciała.
- Wypadałoby jej podziękować. Którędy do niej? 
- Pokażę raz, i nie będzie moją winą to, że jej tam nie będzie. Nigdy jej nie ma - powiedziałam ostrzegawczo, po czym wskazałam Wielki Dom. 
- To znaczy tam? - zapytał chłopak, pewnie żeby się upewnić.
- Powiedziałam: powiem raz - warknęłam krótko. Już we mnie zaczęło buzować. Oni zawsze muszą zadać co najmniej dwa pytania! A potem i tak pomylą drogę! Mavrud uniósł ręce w geście ,,okej". 
- W takim razie: a jak jej nie będzie? - chyba postanowił, że dzisiaj na pewno mnie wkurzy.
- RADŹ SOBIE... - nie dokończyłam, tylko pomyślałam: ,,wdech, wydech, wdech, wydech.." - ...szukaj konia z torsem faceta. I daj mi spokój! - prawie krzyknęłam. Prawie.
- Bardzo dziękuję, za twoją... uprzejmość. Bardzo mi pomogłaś - kiwnął głową i odwrócił się. Zastanawiało mnie, czy to co wyczułam w jego głosie to była szczerość, czy sarkazm? Również się odwróciłam. Wypuściłam gwałtownie powietrze. Pierwszy nowicjusz, na którego nie nawrzeszczałam. Jest postęp. Od niechcenia wyjęłam miecz i przebiłam jeszcze jednego manekina. Gdy przymierzałam się do drugiego, kątem oka zauważyłam, że Mavrud wychodzi z Wielkiego Domu. Coś zbyt szybko mu to poszło... Pewnie tą cholerną Temidę znowu gdzieś wcięło. Do podniebnego sądu zapewne! Czyli teraz jej nie ma... Uważając na Chejrona, przez chwilę będę mogła użyć zdania ,,hulaj dusza, piekła nie ma"!

<Mavrud? Dupne zakończenie, ale Ty zawsze coś wymyślisz ;D>

poniedziałek, 1 września 2014

Uwaga!

Po lewej stronie widniała od niedawna ankieta. Dzisiaj się skończyła, toteż usunęłam ją. Na pytanie: ,,czy dodać Łowczynie Artemidy?" w większości zagłosowaliście na ,,tak". Dodam więc jeszcze jedną zakładkę z owymi Łowczyniami, a Wy mi do nich dołączajcie! ;D


~gen. Cappuccino

Od Darlene - CD. Jamesa

- Nie tym tonem, Dar! 
- A spadaj! - krzyknęłam. Stary cap - pomyślałam wściekle. - Z tobą się jeszcze policzę wywłoko! - warknęłam w stronę chłopaka. Chyba myślał, że dał mi w kość, czy coś w ten deseń. Ze mną się nie zadziera... 
- Zobaczymy! - uśmiechnął się szeroko. Zauważyłam, że miał okropny uśmiech. Chejron krzyczał za mną, żebym natychmiast wracała spowrotem. Olałam go i weszłam do Czerwonego Domku, następnie odszukałam Morvanę i wywlokłam ją na zewnątrz.
- Skończony dureń! - zakończyłam monolog, gdy siedziałyśmy na ogrodzeniu pastwiska. 
- Chyba tak tego nie zostawisz? - jej oczy błyszczały.
- Pewnie, że nie. Niech sobie laluś nie myśli, że może mnie we wszystko wrabiać! - prychnęłam.
- Należy mu się nauczka... - roześmiała się chrapliwie Morvana. Może byłam od niej gwałtowniejsza, ona jednak miała większą głowę do obmyślania intryg.
- I jeszcze to sprzątanie! Mam wywalać końskie gówna?! Niedoczekanie! - puknęłam się palcem w głowę. 
- Załatwię to. Pewne dziecko Hefajstosa jest mi winne przysługę... - poprawiła sobie włosy leniwym ruchem, a ja roześmiałam się złowieszczo. Według niej, wszyscy wokoło mieli wobec niej jakieś długi... Często pożyczała pieniądze, a gdy pożyczający ich nie miał oddać, po prostu żądała zrobienia czegoś w zamian. Czasem dług był zupełnie nieporównywalny do tego, czego chciała w zamian... Tak jak zapewne teraz.
- Ja już muszę wracać. Wiesz, trzeba trochę posymulować, że się sprząta... - mruknęłam ze złością. Chejron był ślepy. Zaślepiony tymi ,,niewinnymi" nowymi. Dotychczas nie spotkałam nowego, nie robiącego żadnych problemów. WSZYSCY mieli jakieś chore wątpliwości. 
- Rozumiem - zarechotała Morvana. - Nie możesz po prostu ignorować tych wszystkich zdezorientowanych? Ja tak robię.
- Nie wkurzaj mnie. ,,Ojej, goniła mnie wielka krowa. Co robić?!", ,,ojej, moją dziewczynę przed chwilą zabili!", ,,ojej, o co w tym wszystkim chodzi?!" - wystękałam piskliwym głosikiem. - Tego nie da się ignorować - warknęłam znowu.
- Rób jak chcesz. I nie warcz tak bo się w psa zamieniasz - wymądrzała się Morvana oglądając paznokcie. W ataku furii zwaliłam ją z ogrodzenia. 
- Całkiem ci odbija! - krzyknęła Morvana wstając. 
- Mi? Masz rację! To przez tych nowych! Mózg przez nich lansuje! - wskazałam palcem na głowę. Ciągle byłam wkurzona albo wściekła. Nie, żebym wcześniej nie była, ale teraz przechodzi to samo siebie...
- Zamknij się i ogarnij! Dobrze ci to zrobi! Idę załatwić sprzątanie, a jak wrócę, mam nadzieję, że nie będziesz tylko szczekać! - wkurzyła się moja przyjaciółka.
- Nie, tylko cię uduszę! - warknęłam ponownie. Jeszcze ona przeciwko mnie! Pokazała mi popularny znak, o wiadomym znaczeniu. Po raz kolejny czułam, że mnie zaraz rozsadzi od środka...
***
Siedziałam w moim ulubionym miejscu nad Bitewną Rzeką. Próbowałam ochłonąć, ale trzęsłam się ze złości. Obok mnie stała Espada, nerwowo przebierając nogami. Ciągnęła za wodze, denerwując mnie jeszcze bardziej.
- Nie potrzebnie cię brałam! Uspokój się! - wrzasnęłam i uderzyłam klacz po pysku. Podniosła się panicznie na tylnych nogach i stuliła uszy. - Spokojnie. Spokój. - powiedziałam twardo ciągnąc ją lekko za ogłowie. Nie potrafiłam już nawet zapanować nad swoim koniem, który przecież tyle ze mną przeszedł... 
- Już jedziemy. Nie niecierpliw się, głąbie - mruknęłam uspokajając Espadę. Popatrzyłam jeszcze na spokojnie szumiącą rzekę i westchnęłam opierając ramię na siodle, a na nim głowę. Nie muszę cały czas krzyczeć, ale co poradzę na to, że wszyscy mnie do tego zmuszają? Ci nowicjusze są MEGAirytujący! Ciągle czegoś chcą, a najlepiej żeby w ogóle traktować ich jak nieogarnięte kozy! Nie dam sobą pomiatać na prawo i lewo. Od dzisiaj - zero litości. Muszę być twarda. Beze mnie obóz byłby niczym. Świat nie składa się z osób miłych, delikatnych z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Nie! 
- Nie będę się zmieniać. Ja to ja - uśmiechnęłam się. Wrednie. Nie mogłam rezygnować z mojego fantastycznego wizerunku, tylko dlatego, że jakiś James obrzucił mnie błotem. Z mojej strony lecą gorsze rzeczy, oj gorsze. Spięłam konia. Szaleńczym galopem ruszyłam do obozu. Wjechałam przez bramę z zadartym nosem. Prawie potrąciłam jakąś biedną dziewczynkę. Ojej.
- Z drogi! - dudniłam przez całą krótką drogę do stajni. Skończyło się moje miłosierdzie... Będę sobą nawet za cenę siedzenia przy garach w obozowej kochni! Roześmiałam się szaleńczo. Teraz dopiero pokażę swoje prawdziwe oblicze. Akurat nadarzyła się wspaniała okazja, żeby to oblicze ukazać. Niedaleko mnie zauważyłam stojącego jak słup Jamesa. Chyba podrywał jakąś dziewczynę...
- Elo, wywłoko! - wrzasnęłam przez otwór zrobionych z dłoni. Gdy zmieszany James odwrócił się, powiedziałam z błyskiem w oku: - chyba nie myślisz, że ten prymitywny dowcip pójdzie ci płazem?!
- Właśnie tak myślałem - rzekł z krzywym uśmiechem.
- Jesteś bezczelny. Nie toleruję bezczelnych. Tak samo jak tych fałszywych i zakłamanych - warczałam podchodząc coraz bliżej. James zmieszał się trochę bardziej.
- Uspokój się! Dojdziemy do porozumienia...
- Ze mną się nie porozumiewa! Już jesteś śmieciem! - wypowiadając te słowa, miałam wrażenie, że wyglądam jak pies toczący pianę z pyska.
- Hej, hej, nie obrażaj mnie! - cofną się jeden krok i wpadł na Morvanę szczerzącą zęby za nim. - Z moimi znajomymi się NIE zadziera! - powiedziała szaleńczym tonem.
- ...

<James? Czy ktoś z zewnątrz obroni Pokurcza? ;D>

Od Rose - CD. Lycee

Zaraz po zrobieniu z końmi ruszyłam do domku niebieskich. Krzywo na mnie patrzyli, ale wskazali mi pokój Lycee. Wparowałam do środka, ale okazało się że jej nie ma. 
Przeszukałam cały obóz. Nie znalazła się. Popytałam paru osób czy jej nie widzieli, aż ktoś mi odpowiedział: 
- Biegła przez obóz w tamtą stronę -wskazał. - Do lasu. 
- Dzięki - popędziłam do stajni.
Nie trudziłam się nawet z siodłaniem Amoca. Parę osób w obozie krzyknęło na mnie, żebym uważała jak jadę, ale nie zwracałam uwagi. Czułam że stało się coś złego. Zaczęło się robić coraz ciemniej, a ja pędziłam przez las. 
- Musi tu gdzieś być - mruknęłam zwalniając. 
Zobaczyłam plamę krwi na ziemi. Podeszłam, była świeża. Kawałek dalej był spad.
- Chodź - szepnęłam do konia. 
Mimo iż to teren obozu, jest tu parę potworów, które wpuszczono na ćwiczenia i nikt ich nie zabił. Oby żadnego w pobliżu nie było. 
Schodziliśmy zboczem, co jakiś czas były plamki krwi. 
- Jestem skończoną ofiarą - usłyszałam jej głos. 
Następnie było dudnienie, jakby upadała i nic. Cisza. Przecisnęłam się przez krzaki i Doszłam do niej. Leżała na ziemi. Była nie przytomna. Kolano miała roztrzaskane, a twarz w krwi i łzach. Całą była z błota na którym leżała. 
Przewiesiłam ją przez Amoca, po czym sama wsiadłam. Powoli ruszyłam do obozu. Nie chciałam żeby spadła, a nie ma żadnych poważnych ran. W obozie było już ciemno. Wszyscy już spali. No prawie. Przed moim domkiem zeszłam z konia i zabrałam przyjaciółkę, a zwierzaka poszedł do stajni. 
Moja współlokatorka poszła do koleżanek nocować, więc pokój miałam tylko dla siebie. 
Położyłam Lycee na moim łóżku. 
- No pięknie - westchnęłam. - Jak ja się wytłumaczę z tej krwi na całej pościeli. Jak?!
Poszłam do łazienki po apteczkę i ręcznik nasiąknięty wodą. Wytarłam jej twarz. Była cała w drobnych rozcięciach po gałęziach. Zdezynfekowałam je. Rozcięłam nożyczkami getry, by mieć dostęp do rany na nodze. Było w niej trochę powbijanych drobnych gałązek, ale nie wyglądało poważnie. Pensetą je powyciągałam. Obmyłam ranę. Zaczęłam ją polewać woda utlenioną, strasznie się pieniła. Lycee spięła się jakby to poczuła, ale zaraz znieruchomiała. Obwinęłam jej nogę bandażem. 
- O nie - jęknęłam. 
Dopiero teraz zauważyłam, że mój biały ręcznik jest brązowo - czerwony. 
- Trudno. 
Wyciagnełam karteczke i napisałam " Gdy się obudzisz, a ja będę spała  obudź mnie. Wszystkie chwyty dozwolone. Buziaki, Rose. " Siadłam na podłodze, oparłam głowę o ręce na łóżku i patrzyłam na dziewczynę. Wyglądała tak spokojnie, bezbronnie. Nie wierzę, że mogłaby kogoś zabić. Trudny będzie jej trening, zwłaszcza ze mną. 
- Obiecuję, że zrobię z ciebie jednego z najlepszych herosów - powiedziałam i oddałam się Morfeuszofi.

<Lycee?>

niedziela, 31 sierpnia 2014

Od Mavruda - początek!

– Mam tego dość! – darła się matka, chodząc po pokoju. – Mam dość twojego nieposłuszeństwa, znikania, wałęsania się z... podejrzanymi osobnikami w niemożliwych godzinach i zajeżdżania tego biednego konia! Zrozumiano?!
Teraz przesadziła. „Biedny koń”, jak go nazwała, aż rwał się do galopu i sam z siebie osiągał nieprawdopodbne tempo. Zrozumieliśmy się od razu – obaj kochamy prędkość, szum wiatru w uszach i upojające uczucie wolności.
– Ten koń – warknąłem – znacznie lepiej się czuje, mogąc ganiać po stepie, niż gnijąc w stajni.
– Gnijąc? – W głosie matki pojawiły się piskliwe nutki. – Ma czystą, elegancką stajnię. Wszystkie wygody, jakie mógłby tylko wymarzyć! A ty, ty go zajeżdżasz, wraca brudny i zgrzany. Właściciel stajni co rusz składa skargi! Jean już nie może...
– Jean? – przerwałem. Poczułem narastającą wściekłość. – Jean! Oczywiście! Jak zwykle, bardziej obchodzi cię, żeby nikt nie zawracał dupy twojemu lalusiowi. Koń tu nie ma nic do rzeczy, tak?
– Mavrud...! – matka nie była w stanie wykrztusić nic więcej.
– Troszczysz się o konia, zabawne! Od kiedy? Od kiedy obchodzi cię cokolwiek poza najdroższym Jeanem? – mówiłem coraz głośniej, coraz agresywniej. – Aż dziwne, że w ogóle zauważyłaś moją nieobecność. Dotychczas myślałem, że jesteś na to zbyt zajęta lizaniem buta swojego faworyta!
Dopiero po chwili do mnie dotarło, co powiedziałem. Natychmiast poczułem się jak idiota, głupiec, niewdzięcznik. Matka siedziała sztywna, wyprostowana, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
W pokoju zapadła cisza.
– Mamo? – wyszeptałem po chwili, zmieszany. – Ja...
– Wyjdź. Idź do pokoju i stamtąd nie wychodź. Do odwołania.
Jeszcze nigdy jej głos nie brzmiał tak zimno i obco. Znowu poczułem wściekłość. Szybko wyszedłem z pokoju. Drzwi za mną trzasnęły, aż wypadła z nich szyba. Same...
Wpadłem do pokoiku na piętrze jak burza i padłem na łóżko. Jednak nie wytrzymałem tak długo, zacząłem nerwowo chodzić po pokoju. Wokół mnie wirowały papiery z biurka, jakby nieustannie popychane wiatrem. Okno było zamknięte. Co się dzieje?
Obróciłem się raptownie i nagle wydało mi się, że na moim łóżku leży jakiś wielki kotowaty. Ziewnął, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zastygłem w bezruchu.
Jaguar, pomyślałem z paniką. Boże, co w moim pokoju robi jaguar? W samym sercu Węgier?
Wiedziony nagłym impulsem, wrzasnąłem i zbiegłem na dół.

***

Siedzieliśmy na peronie, czekając na pociąg do ostatniego miasteczka przed samym obozem. Czułem się dziwnie – z jednej strony bardzo podekscytowany, jak małe dziecko, a z drugiej zrezygnowany. Rozmowa się nie kleiła. Ani ja, ani matka nie wiedzieliśmy, co mamy powiedzieć.
– Wiesz... – odezwała się niespodziewanie. – Nie myślałam, że to tak wyjdzie. Po prostu...
Zamilkła, przygryzając wargę. Uśmiechnąłem się do niej blado.
– Jesteś do niego bardzo podobny. Naprawdę. Nie tylko z charakteru.
– Jaki on jest? – spytałem. To kłopotliwe pytać o ojca, którego się na oczy nie widziało.
– Gwałtowny – odpowiedziała matka po chwili zastanowienia. – To widać w jego oczach, jego ruchach. Niespokojny, nie wytrzymuje długo w jednym miejscu.
Chwilę się zbierałem, zanim zadałem ostatnie pytanie, które mnie męczyło.
– A... Jak ma na imię?
Matka spuściła głowę i splotła palce.
– To ta najtrudniejsza do zrozumienia część, Mavri. – Drgnąłem. Jeszcze nigdy nie zdrabniała mojego imienia. – Widzisz... To nie był zwykły człowiek. Czy raczej to nie był człowiek. I dlatego... Dlatego ty też nie jesteś zwykłym człowiekiem. A jego imię? Brzmi... Tylko proszę, nie przerywaj mi i nie zarzucaj kłamu... Boreasz.
– Słucham?!
Zerwałem się na równe nogi. Boreasz? Ten Boreasz, grecki bóg północnego wiatru? Czy ona sobie ze mnie stroi żarty?
– To nie żart – Jakby czytała w moich myślach! – tylko trudna do zrozumienia prawda. Musisz mi po prostu zaufać. A obóz nie jest zwykły. Wychowują tam herosów. Takich jak ty, Mavrud.
W tym momencie na stację wtoczył się pociąg. Matka wstała.
– Powodzenia, synku – wyszeptała. – Odwiedź mnie czasem, dobrze?
Przytuliłem ją mocno. Po jej policzkach spłynęło kilka łez.
– Powodzenia – powtórzyła.

<Darlene? Kolejny nowy do oprowadzenia ;D>