poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Od Lycee - CD. Rosemarie

Okazało się, że moje obrażenia wcale nie są jakoś strasznie poważne, dlatego dali mi tylko kilka kropli napoju, który nazwali ,,ambrozją", po czym panna Sol oprowadziła mnie szybko po terenie obozu. Byłam zdziwiona tym, co tu zobaczyłam, i czego się dowiedziałam. To... nieprawdopodobne! Podobno byłam córką Posejdona... greckiego władcy mórz i oceanów. Że co? Pływanie ani oceanografia jakoś nigdy mnie nie interesowały... Pewnie, lubię popluskać się w wodzie, w dzieciństwie chodziłam nawet blisko 5 lat na zajęcia, ale żebym od razu miała sztormy wywoływać? Dziwne, dziwne. Ale przynajmniej wiem, czemu dostał mi się SEAn...
Siedziałam na łóżku, które mi przydzielono i zastanawiałam się, co robić. Koło łóżka zauważyłam moją torbę, a w niej większość moich ciuchów i rzeczy codziennego użytku. Postanowiłam nie paradować więc w oficerkach i bryczesach, a założyć może coś mniej rzucającego się w oczy. Założyłam bladoniebieską bluzę (która była bladoniebieska tylko i wyłącznie dlatego, że wyblakła w praniu), czarne legginsy i bladoniebieskie trampki (jak widać mój proszek do prania jest MOCNO żrący...). Włosy przewiązałam błękitno-czarną bandamką, i et voilà - stosowny ubiór gotowy. Poszperałam jeszcze za kosmetykami. YES! Spakowali moją kosmetyczkę. Doprowadziłam swoją twarz do porządku i stwierdziłam, że trzeba wyjść na świeże powietrze. Tylko komórka do kieszeni... Chwila. Gdzie moja komórka?! Nigdzie się bez niej nie ruszam! Przewaliłam wszystko, co znalazłam w torbie. Także ubrania, w których byłam. Niestety ukochanej zabawki nigdzie nie było. Gdy tylko spotkam pannę Sol, zapytam się jej, dlaczego go nie dostarczyli. Jak miałam się skontaktować z mamą? Na razie jednak należy samemu zbadać samej wszystko to, czego nie przedstawili mi osobiście. Na początek postanowiłam udać się do otwartych boksów. To tam miał być Sean, a ja winna byłam mu wylewne podziękowania. Uratował mi życie. Nawet, jeżeli nieświadomie, sam gnany zwierzęcym instynktem. W kieszeni bryczesów miałam jeszcze chyba jakieś pozostałości marchewek... Ruszyłam przed siebie. Wszędzie mnóstwo nastolatków, w większości w zbrojach. Tak czy siak czułam się inna, nawet jak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Doszłam na plac do ćwiczeń. W okół nie było nikogo, tylko jedna dziewczyna celująca w jakieś strachy na wróble. Tak wygląda trening, o którym mówiła panna Sol? Uniosłam brwi.
- Wiesz może gdzie są otwarte boksy?! - krzyknęłam do niej. Popatrzyła na mnie przez sekundę. Manekin wykorzystał ten moment i prawie uderzył dziewczynę w bark. Na szczęście uchyliła się i załatwiła go jednym ruchem miecza.
- Tam, niedaleko - wskazała mi ruchem ręki.
- Ah, dziękuję - mruknęłam, i chciałam odejść, ale ona odezwała się:
- ...

<Rosemarie? ;3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz