niedziela, 17 sierpnia 2014

Od Anishy - początek

Coś musiało się dziać. Shiro nigdy nie pokazuje się bez wyraźnej potrzeby i to jeszcze, kiedy nie jestem sama. Przecież mogli coś zauważyć! Ta biała mgła, jaką po sobie zostawiał była widoczna dla ich oczu. 
Nie wiem, ile dokładnie tak szłam rozmyślając, ale nagle usłyszałam bardzo głośny skrzek. Nie zwróciłam na to większej uwagi. W końcu to przecież mógł być jakiś ptak, który najadł się czegoś z miejskiego śmietnika i teraz nie może tego z siebie wykrztusić. Zaniepokoiło mnie to dopiero wtedy, kiedy zauważyłam, że ten dziwaczny dźwięk wydawał się do mnie zbliżać. Natychmiast się odwróciłam. W idealnym momencie, żeby zobaczyć jak dziwne stworzenie o kształcie człowieka ze skrzydłami pikuje prosto na mnie. Powinnam się była próbować bronić, osłaniać, cokolwiek! Ale ja stałam tak w bezruchu patrząc w wielkie oczy tej człekokształtnej istoty. 
Jakby na komendę, zdezorientowany potwór na moment się zawahał i zwolnił. To mi wystarczyło. W błyskawicznym tempie zaczęłam biec nagle poznając ulice. Biegłam do jedynego miejsca, w którym byłam bezpieczna. Do jedynego miejsca, w którym mogłam być sobą. Do mojego domu. Miałam zaledwie kilka zakrętów, a napastnik nadal wyglądał na zdezorientowanego. Co to w ogóle było?! Wyglądało na kobietę w podartej sukience, płomiennych włosach i skrzydłach tego samego koloru. Przypominała mi piekielną anielicę - piękną i niebezpieczną. 
Wbiegłam przez bramę i do domu. Tam czekali już na mnie rodzice. Stali tuż przed wejściem, jakby mnie oczekiwali. Widząc moją minę i to, że ledwo mogę złapać oddech wymienili zdruzgotane spojrzenia.
- Jednak po nią przyszli. - powiedział tata. Mama potwierdziła skinięciem głowy. W sumie bardzo rzadko się odzywała. 
Moi rodzice wyglądali często jak para prezydencka - dostojni i perfekcyjni. Ale dla mnie zawsze mieli te czułe uśmiechy. Mama miała pociągłą twarz, szmaragdowe oczy, czarne włosy do ramion i mały, lekko zadarty nosek. Była stosunkowo niska. Miała zaledwie 156 centymetrów wzrostu. 
Mój tata był wysoki, miał okrągłą twarz, szmaragdowe oczy i siwe włosy. Ja odziedziczyłam swoją urodę po zmarłej babci od strony mamy. Ona też była blondynką o szarych oczach. Tylko, że Mozy były … silne. Miały swoje własne prawa i robiły z ludźmi, co chciały. Dlatego starałam się nie patrzeć nikomu w oczy. 
- Anisha, musisz jechać ze mną. Karino, spakowałaś ją?
- Tak, oczywiście. Pamiętaj, że Cię kochamy - powiedziała mama podając mi torbę i całując w policzek. Stałam jak wmurowana. O czym oni mówili? Gdzie ja mam znowu jechać? Nie zapytałam o nic, bo nie zdołałam wydusić z siebie słowa, a tata już czekał przed domem, przy samochodzie. Ruszył, kiedy tylko wsiadłam.

Jechaliśmy tak może niecałe pół godziny. W pewnym momencie tata po prostu zatrzymał się gdzieś w środku lasu. Wysiedliśmy.
- Tato? Gdzie jesteśmy?
- W twoim nowym domu, kochanie - odpowiedział.
- Że co?! Gdzie ja mam niby mieszkać? – wskazał palcem gdzieś na wprost mnie. 
- Pójdziesz tam i powiesz, że od teraz jesteś obozowiczką. Odpowiedz na ich wszystkie pytania, bez wyjątku. I pamiętaj. Kochamy cię – ucałował mnie w policzek. – Mam jeszcze coś dla Ciebie. To taki… prezent pożegnalny. Pamiętaj, że może ci się przydać w momencie, kiedy będziesz tego właśnie potrzebować. Bądź wyrozumiała dla innych obozowiczów. Do zobaczenia, skarbie – powiedział wciskając mi do ręki srebrną bransoletę i oddalając się z powrotem do samochodu, zostawiając mnie samą. 
A ja – niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu – patrzyłam jak się oddala. Wiedziałam, że już nie wróci. Zostawił mnie. Teraz została mi tylko ta bransoletka.

-Anisha! – krzyknęła Bella gdzieś przede mną. – Jedziesz, czy nie? Hikari już się chyba zaczyna nudzić! 
Kochana. Jak zawsze wyrwała mnie z najczarniejszych przemyśleń. Popędziłam konia i galopem ruszyłam w stronę mojej przyjaciółki.

<Bella?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz