niedziela, 31 sierpnia 2014

Od Mavruda - początek!

– Mam tego dość! – darła się matka, chodząc po pokoju. – Mam dość twojego nieposłuszeństwa, znikania, wałęsania się z... podejrzanymi osobnikami w niemożliwych godzinach i zajeżdżania tego biednego konia! Zrozumiano?!
Teraz przesadziła. „Biedny koń”, jak go nazwała, aż rwał się do galopu i sam z siebie osiągał nieprawdopodbne tempo. Zrozumieliśmy się od razu – obaj kochamy prędkość, szum wiatru w uszach i upojające uczucie wolności.
– Ten koń – warknąłem – znacznie lepiej się czuje, mogąc ganiać po stepie, niż gnijąc w stajni.
– Gnijąc? – W głosie matki pojawiły się piskliwe nutki. – Ma czystą, elegancką stajnię. Wszystkie wygody, jakie mógłby tylko wymarzyć! A ty, ty go zajeżdżasz, wraca brudny i zgrzany. Właściciel stajni co rusz składa skargi! Jean już nie może...
– Jean? – przerwałem. Poczułem narastającą wściekłość. – Jean! Oczywiście! Jak zwykle, bardziej obchodzi cię, żeby nikt nie zawracał dupy twojemu lalusiowi. Koń tu nie ma nic do rzeczy, tak?
– Mavrud...! – matka nie była w stanie wykrztusić nic więcej.
– Troszczysz się o konia, zabawne! Od kiedy? Od kiedy obchodzi cię cokolwiek poza najdroższym Jeanem? – mówiłem coraz głośniej, coraz agresywniej. – Aż dziwne, że w ogóle zauważyłaś moją nieobecność. Dotychczas myślałem, że jesteś na to zbyt zajęta lizaniem buta swojego faworyta!
Dopiero po chwili do mnie dotarło, co powiedziałem. Natychmiast poczułem się jak idiota, głupiec, niewdzięcznik. Matka siedziała sztywna, wyprostowana, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
W pokoju zapadła cisza.
– Mamo? – wyszeptałem po chwili, zmieszany. – Ja...
– Wyjdź. Idź do pokoju i stamtąd nie wychodź. Do odwołania.
Jeszcze nigdy jej głos nie brzmiał tak zimno i obco. Znowu poczułem wściekłość. Szybko wyszedłem z pokoju. Drzwi za mną trzasnęły, aż wypadła z nich szyba. Same...
Wpadłem do pokoiku na piętrze jak burza i padłem na łóżko. Jednak nie wytrzymałem tak długo, zacząłem nerwowo chodzić po pokoju. Wokół mnie wirowały papiery z biurka, jakby nieustannie popychane wiatrem. Okno było zamknięte. Co się dzieje?
Obróciłem się raptownie i nagle wydało mi się, że na moim łóżku leży jakiś wielki kotowaty. Ziewnął, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zastygłem w bezruchu.
Jaguar, pomyślałem z paniką. Boże, co w moim pokoju robi jaguar? W samym sercu Węgier?
Wiedziony nagłym impulsem, wrzasnąłem i zbiegłem na dół.

***

Siedzieliśmy na peronie, czekając na pociąg do ostatniego miasteczka przed samym obozem. Czułem się dziwnie – z jednej strony bardzo podekscytowany, jak małe dziecko, a z drugiej zrezygnowany. Rozmowa się nie kleiła. Ani ja, ani matka nie wiedzieliśmy, co mamy powiedzieć.
– Wiesz... – odezwała się niespodziewanie. – Nie myślałam, że to tak wyjdzie. Po prostu...
Zamilkła, przygryzając wargę. Uśmiechnąłem się do niej blado.
– Jesteś do niego bardzo podobny. Naprawdę. Nie tylko z charakteru.
– Jaki on jest? – spytałem. To kłopotliwe pytać o ojca, którego się na oczy nie widziało.
– Gwałtowny – odpowiedziała matka po chwili zastanowienia. – To widać w jego oczach, jego ruchach. Niespokojny, nie wytrzymuje długo w jednym miejscu.
Chwilę się zbierałem, zanim zadałem ostatnie pytanie, które mnie męczyło.
– A... Jak ma na imię?
Matka spuściła głowę i splotła palce.
– To ta najtrudniejsza do zrozumienia część, Mavri. – Drgnąłem. Jeszcze nigdy nie zdrabniała mojego imienia. – Widzisz... To nie był zwykły człowiek. Czy raczej to nie był człowiek. I dlatego... Dlatego ty też nie jesteś zwykłym człowiekiem. A jego imię? Brzmi... Tylko proszę, nie przerywaj mi i nie zarzucaj kłamu... Boreasz.
– Słucham?!
Zerwałem się na równe nogi. Boreasz? Ten Boreasz, grecki bóg północnego wiatru? Czy ona sobie ze mnie stroi żarty?
– To nie żart – Jakby czytała w moich myślach! – tylko trudna do zrozumienia prawda. Musisz mi po prostu zaufać. A obóz nie jest zwykły. Wychowują tam herosów. Takich jak ty, Mavrud.
W tym momencie na stację wtoczył się pociąg. Matka wstała.
– Powodzenia, synku – wyszeptała. – Odwiedź mnie czasem, dobrze?
Przytuliłem ją mocno. Po jej policzkach spłynęło kilka łez.
– Powodzenia – powtórzyła.

<Darlene? Kolejny nowy do oprowadzenia ;D>

Od Lycee - CD, Rosemarie

Co ona wyprawia?! Woda była lodowato zimna, czułam, jak mokną mi włosy, a oczy zalewa mętna ciecz. Ale... coś tu się nie zgadzało. Ja oddychałam!!! Myśl, że zamiast płuc posiadam skrzela, była odrażająca. Fuj! To jakieś... nieludzkie. Hm, zważywszy na to, że podobno jestem herosem, ten przymiotnik nie powinien mieć tu miejsca. Zapragnęłam się wynurzyć, i w tej samej chwili coś jakby eksplodowało nad moją głową. Rosemarie poderwała dłonie, a ja wypłynęłam na powierzchnię. 
- Co to miało być?! - wściekle zmrużyłam oczy.
- Jesteś stu procentowym Posejdoniątkiem - uśmiechnęła się Rose. - Jak nie chcesz, to potrafisz - wyszczerzyła zęby.
- Co? - zapytałam zirytowana. I nagle coś do mnie dotarło... Byłam sucha! Moje włosy były mokre tylko tam, gdzie zanurzały się w wodzie, natomiast ich część znajdująca się nad powierzchnią, była sucha! - Co...? - ponowiłam pytanie.
- W końcu opanujesz tę sztukę tak dobrze, że będziesz suchutka nawet w wodzie - pokiwała głową Rosemarie.
- Czy ja mam skrzela?! - pisknęłam.
- Skądże znowu! To po prostu czyste geny! - roześmiała się dziewczyna. To przecież absurdalne. Nieprawdopodobne. Dziwaczne. Popatrzyłam na swoje pozbawione kropel wody dłonie. Czy rzeczywiście w moich żyłach płynęła krew Posejdona? Ale... to tylko mitologia! Stałam oszołomiona. Te realia dopadły mnie dopiero teraz. Zamrugałam.
- Wracajmy już - mruknęłam idąc ku brzegu. Miałam serdecznie dość tych nowości i rewelacji. Moim ojcem miał być jakiś grecki bóg. Że niby Pan Mórz i Oceanów?! W takim razie, czemu nie zajmował się mną kiedy go potrzebowałam?! Kiedy dzieci w przedszkolu naśmiewały się ze mnie, że niby nie mam taty?! Że jestem gruba i brzydka?! Nie było go przy mnie! Poczułam narastającą złość. Nikomu nie kazałam się tu sprowadzać! Nie miałam najmniejszej ochoty panować nad wodą. Ani nad niczym innym! Dlaczego akurat ja?! Pośpieszyłam Seana. Zirytowany potrząsnął łbem. 
- Jedziemy szybciej? - zapytała mnie Rose jadąca przede mną. Gdybym mogła, wzruszyłabym ramionami. Wiedziałam jednak, że tego nie zobaczy, toteż odpowiedziałam obojętnie:
- Jak chcesz.
- Więc ruszamy! - krzyknęła Rosemarie dając sygnał swojemu rumakowi. Pędziłyśmy do obozu. Niedługo potem byłyśmy na miejscu. 
- Rozsiodłasz go za mnie? - zapytałam cicho. Nie chciałam wymieniać więcej jego imienia. Sean. Sea. Ocean. 
- Nie ma sprawy. Chcesz odpocząć? - zapytała z troską.
- Tak, idę do siebie... - mruknęłam, pogłaskałam Seana i ruszyłam do swojego pokoju. Jego... niebieskość jeszcze bardziej mnie przytłoczyła. Wszędzie jakieś sieci, muszelki na ścianach. Nie mógł mieć normalnego wystroju?! Usiadłam na łóżku, podkuliłam nogi pod siebie i schowałam głowę w kolanach. W uszach dudniło mi: ,,córka Posejdona! Córka Posejdona!". Przez nogi widziałam błękit pościeli. Zerwałam się i wyleciałam z domku... Niebieskich. Chciało mi się krzyczeć. Biegłam i biegłam. Jak najdalej z tego przeklętego pokoju! Mijałam zaskoczone twarze obozowiczów. Dotarłam do lasu. Ściemniało się, było już późno. Biegłam jak oszalała. Czułam gałązki smagające mnie po twarzy. Bolało. Nie przejmowałam się tym. Biegło się coraz gorzej, wiedziałam, że ogarnia mnie zmęczenie. W pewnej chwili zahaczyłam nogą o wystający konar, i wywróciłam się jak długa. Uderzyłam się boleśnie w kolano i sturlałam kilkanaście metrów w dół. Skryłam obolałą twarz w dłoniach i rozpłakałam się. Nie płakałam już blisko trzy miesiące. Łzy mnie orzeźwiły, ale nie dodały sił. Nie wiem, ile tak leżałam. Jedynym wyznacznikiem czasu było niebo, które ciemniało coraz bardziej. Miałam ochotę po prostu leżeć, zarosnąć runem i nigdy nie wstać. Byłam jakimś stworem! Dziwolągiem! Już lepiej umrzeć... Mimo wszystko spróbowałam się podnieść. Noga piekielnie zabolała, ale dałam radę się podnieść. Oparłam się plecami o pień drzewa i dyszałam ciężko. Przeszłam kilka kroków, jednak więcej nie dałam rady. Ponownie upadłam. 
- Jestem skończoną ofiarą - wyszeptałam. Ostatni raz spróbowałam się podnieść. Kiedy ostatni raz upadłam, ogarnęła mnie ciemność tak ciemna, że już nie wstałam. W ostatnich sekundach usłyszałam dziwny szmer... jakby ktoś się zbliżał.

<Rooose? c; A może ktoś inny chciałby się potrudzić?>

Od Ever - początek

Wstałam i od razu pobiegłam do łazienki. Miałam dwuosobowy pokój, a mieszkałam w nim sama i mam nadzieję, że tak zostanie. Zabrałam szybki prysznic, przypominając sobie, że nie zabrałam ubrań. Zawinęłam się w ręcznik i skoczyłam po ciuchy. Była to biała bokserka z napisem, katanę, czarne getry i vansy.
Zrobiłam sobie cienką czarną kreskę nad okiem, pomalowałam usta błyszczykiem. W pokoju zabrałam jeszcze kremową bransoletkę i kolczyki. „Teraz mogę pokazać się ludziom” pomyślałam. 
Zjadłam sałatkę owocową, poprosiłam jeszcze o jabłko dla Popisa. Galopował po pastwisku nie pozwalając koniom zbliżyć się do siebie. Gdy mnie ujrzał podbiegł do mnie, dałam mu jabłko i pocałowałam w pyszczek. Wyciągnęłam zza pleców uwiąz i zarzuciłam mu go na szyję. 
- Teraz nie masz jak uciec kochany. 
Zabrałam go do stajni gdzie założyłam kantar i przywiązałam. 
- Ty brudasku – zaśmiałam się. 
Był cały w błocie. Musiał się tarzać. A wczoraj tak lśnił. Chwyciłam za szczotki i zaczęłam go czyścić. 
- You fascinated me cloaked in shadows and secrecy
The beauty of a broken angel
I ventured carefully afraid of what you though I'd be 
But pretty soon I was entangled – zaśpiewałam cicho. Mój pupil odwrócił do mnie ucho. -You take me by the hand, I question who I am
Teach me how to fight, I'll show you how to win
You're my mortal flaw and I'm your fatal sin
Let me feel the sting, the pain, the burn under my skin – nuciłam dalej. - Put me to the test, I'll prove that I am strong
Won't let myself believe that what we feel is wrong
I finally see what you knew was inside me all along
That behind this soft exterior, lies a warrior – ucho się odemnie nie odwracało. - My memory refused to separate the lies from truth
And search the past my mind created 
I kept on pushing through standing resolute which you
In equal mesure loved and hated 
Skończyłam śpiewać, a koń błyszczał. 
- Jeszcze kopytka i idziemy poćwiczyć. 
Weszłam na małą ujeżdżalnie. Ściągnęłam mu kantar i puściłam. Odbiegł kawałek dalej. 
- Znowu będę musiała cię gonić? No weź daj chodź raz bez zadyszki - podeszłam do niego. - Dobrze wiesz, że ja wygram - znowu uciekł. 
Po dwudziestu minutach gonienia dał na siebie wsiąść. 
- I co?! Mówiłam, że cię pokonam – pokazałam mu język. – Ciesz się, że jeździmy całkiem naturalnie, a nie tak jak reszta w tym całym sprzęcie. Po co im to? Nie rozumiem – prychnął jakby chciał się zgodzić. – No, koniec gadania, bierzmy się do roboty. 
Poćwiczyliśmy wszystkie chody, stęp, kłus, galop i nawet za cwałowaliśmy. 
- Pięknie chodzisz! – pochwaliłam go. – Jeszcze tylko to wsiadanie. 
Zeskoczyłam z niego. Na boku stały deski i skrzyneczki różnych rozmiarów. Ułożyłam z nich niziutki tor przeszkód. 
- To co skaczemy? - spytałam. 
Przygotowana, że będzie uciekał podeszłam do niego. Nic takiego się jednak nie stało. 
- Tak źle było? No widzisz? I sobie i mi zaoszczędzasz energii. A teraz jedziemy! 
Tor pokonaliśmy bezbłędnie. Wszystko idealnie wymierzone, przeskoczone z zapasem. 
- Brawo! – ktoś zaklaskał. 
Popis postawił uszy po sobie skoczył dziko do płotu kłapiąc zębami. Osoba stojąca tam odskoczyła. 

<ktoś? Ktokolwiek ;)>

Nowa członkini!

Powitajcie serdecznie nową heroskę, charakterem dorównującą Darlene! 
Ponownie będę zmuszona Was prosić, abyście się nie pozabijały! ;D

sobota, 30 sierpnia 2014

Od Jamesa - początek

Gdy się obudziłem, słyszałem kroki mojej mamy. Na szczęście już byłem ubrany. Zabrałem szczoteczkę do zębów, pastę. Założyłem buty i wziąłem mój sztylet, który dostałem od kogoś na moje poprzednie urodziny. Nie wiem od kogo. Wróciłem do domu ze szkoły a na łóżku on leżał. Na sto procent nie był od mamy. Ona mnie nie kocha. Więc. Spuściłem line z mojego okna i zacząłem schodzić. Gdy byłem już na dole, słyszałem, jak mama wchodzi do mojego pokoju. Jedyne co powiedziała, to:
- Już poszedł smarkacz - nie, to akurat było miłe. Gdy szedłem ulicą, byłem bardzo zadowolony. Pewnie w lasku Elsa już będzie na mnie czekała. Gdy byłem kilka metrów od naszego miejsca spotkań, Elsa już tam czekała. Nie była jak zawsze uśmiechnięta, lecz smutna. Podbiegłem do niej. Chciałam ją przytulić, ale ona mnie lekko odepchnęła. Oznaczało to ,,Nie przytulaj mnie. Nie dzisiaj. Nigdy". Spytałem się jej:
- Co się stało?
- Musimy porozmawiać. Poważnie porozmawiać 
- Co przeskrobałem?! - słychać było w moim głosie lęk. Nigdy się tak nie czułem.
- Ty? Nic. Chciałam tylko powiedzieć, że zrywam z tobą. Po prostu mi się znudziłeś. Wolę Peter'a.
- Mojego wroga?! Chyba Cię pogięło?! Jestem James Ketors! Ze mną się nie zrywa! To ja zrywam z dziewczyną!
- I właśnie też dlatego! Jesteś straszne samolubny!
- Jeszcze raz coś powiesz, a cię zgniotę!
- A, i jeszcze dlatego! Jesteś wredny! Jesteś idiotą! - w tym momencie Elsa uciekła. Przebiegła przez ulicę. Słyszałem klakson jakiegoś samochodu i porządne uderzenie. Przestraszyłem się. Pobiegłem w tamto miejsce.
Ujrzałem zakrwawioną Elsę. Byłem przerażony. Podbiegłem bliżej. Ukląkłem przy mojej byłej dziewczynie. Ona wzięła swoją rękę i położyła na moim ramieniu. Powiedziała tylko:
- Nienawidzę Cię. Nie płacz. Przecież mnie nie lubisz... - wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.
- Elsa! Elsa! Wstawaj! Nie umieraj! - zacząłem ją uderzać z liścia po twarzy. - Widzi pan, co pan zrobił?! Ona nie żyje! - wziąłem ją na ręce i uciekłem do lasu. Gdy nie słyszałem odgłosów miasta usiadłem na kamieniu i położyłem Else na mchu. Podbiegła do mnie moja wiewiórka. Zawsze mi pomagała.
- Co to za dziewczyna? - zapytał Squere
- To moja eks.
- Czemu ona nie żyje?
- Ona żyje! Czemu wszyscy mówią, że nie żyje?!
- Co się stało?
- Nic! - krzyknąłem. Squere się trochę spłoszył. - Przepraszam, że krzyczę. Samochód ją potrącił.
- Ojej! - Squere podszedł do Elsy i przyłożył swoje uszka do jej klatki piersiowej - Jej serce jeszcze bije! Możemy ją zabrać do obozu!
- Jakiego obozu?
- Chodź za mną, to się dowiesz. I weź ją - Squere zaczął biec. Jako, że na rękach miałem moją byłą, trochę wolniej biegłem. Gdy wyszliśmy zza wzgórza, ujrzałem bramę, na której widniał napis po grecku. Ale jakoś udało mi się przeczytać. Było tam napisane ,,Obóz Półkrwi". Co to oznaczało? Nie wiem, ale miałem nadzieję, że mi wytłumaczą. Przeszedłem przez bramę swobodnie. Ale tam, gdzie była Elsa, coś mnie hamowało.
- No pięknie! Elsa jest śmiertelnczką. Biegnij do tego dużego, białego domu i powiedz, że potrzebujesz Chejrona. -pobiegłem i powiedziałem to, co mi kazała moja wiewiórka. Wszedłem i krzyknąłem:
- Szukam Chejrona! Moja dziewczyna została potrącona przez samochód! Nie mogę jej tu wprowadzić, bo jest śmiertelniczką! - wtem wybiegł człowiek na koniu. Nie, to był od pasa w górę mężczyzna, a niżej był koniem. Dobra, mniejsza z tym nie było na to czasu.
- Gdzie ona jest?
- Już pana prowadzę - pobiegliśmy do bramy. Chejron obejrzał Elsę i powiedział:
- Przepraszam. Ona już nie żyje.
- Jak to nie żyje?! Ona musi żyć!
- Chodź, zaprowadzę Cię do obozu.
- A co z Elsą?! 
- Za chwilę ją zabiorą. Nie martw się. Będzie Cię odwiedzać w podświadomości. Przejdź się po obozie. Odetchnij trochę.
- No dobrze - posłuchałem Chejrona. Gdy szedłem w stronę plaży, zauważyłem, jak dwie dziewczyny, mniej więcej w moim wieku się nawalają. Koło nich stały dwie inne dziewczyny. Stała tam też moja kuzynka, Samantha. Podbiegłem do nich i się spytałem mojej kuzynki:
- Co tu się dzieje?
- A, tylko Rose i Darlenee się biją.
- Spoko. Komu kibicujemy?
- Tej dziewczynie w czarnej bluzce, o tej - pokazała na całkiem ładną dziewczynę. Szczerze, obie były ładne. Nie wiem, która lepsza. Zacząłem się drzeć:
- Rose, Rose, Rose, dokop jej! - wtem Rose i ta druga się na mnie spojrzały. Szybko Rose wzięła nogę z ramienia tej drugiej, a ta druga schowała sztylet
- Kim jesteś chłopczyku?
- Uwierz mi, kimś ważnym.
- Ważna to jestem ja!
- Uu... Ładna i ma poczucie humoru. Mam na imię James, a ty?
- Darlenee. Nie widziałam Cię wcześniej. Nowy?
- Tak. Moją dziewczynę potrącił samochód i umarła. Jej truchło leży przed obozem. Uwierz mi, to nie jest codzienność.
- Uwierz mi. Uważaj na nią. Ona jest niebezpieczna - szepnęła mi do ucha dziewczyna z bardzo ładnymi, rudymi włosami.
- Kochana, nie z takimi walczyłem.
- Mówisz, żebyś mnie pokonał?!
- Z palcem w nosie!
- James, uważaj! - powiedziała Mantha
- Sam, nie wtryniaj się!
- Właśnie niebieska pyskata!
- Nie będziesz mi obrażać mojej siostry! - krzyknąłem i zamachnąłem się sztyletem. Uszkodziłem jej ramię. Zaczęła krzyczeć.
- Ty debilu!
- Widzisz? Mówiłem, że Cię pokonam!
- Zamknij się pokurczu! - zamachnęła się. Próbowałem odbić jej uderzenie, ale była zbyt silna. Uderzyła mnie w nogę. Zacząłem kryczeć w niebogłosy.
- Aaaaaa! Spal się w piekle! - nad nami zaczęła grzmieć. Piorun trafił prawie w tą dziewczynę. Szkoda, że nie w nią. W tym momencie przybiegł Chejron:
- Co tu się dzieje?!
- Ta dziewczyna mnie zaatakowała, gdy chciałem ją zapytać o drogę na plaże!
- To nie prawda! On kłamie!
- Darlenee, mówiłem, być była milsza dla nowych!
- Ale ja nic nie zrobiłam! Prawda Rose?
- Weź, myślisz, że jak jestem w Twoim domu, to będę kłamać dla Ciebie?
- Przecież ja mówię prawdę! Lydia?
- Weź już tak nie kłam. 
- Samantha?! - słychać w jej głosie, że już to mówiła desperacko.
- Co? Przecież mnie nawet nie lubisz!
- Darlenee, dosyć tego! Sprzątasz dzisiaj cały obóz! Łącznie ze stajniami!
- Że co?! Chyba Cię pogięło!

<Darlenee?>

Nowy członek!

Czyli druga postać naszej szanownej Percico - James! Będzie to członek drużyny czerwonej. Darlene... proszę, opanuj się dziewczyno! ;D

czwartek, 28 sierpnia 2014

Od Darlene - CD. Lydii i Samanthy

Chejron po raz kolejny powtórzył mi, że mam być uprzejma dla nowych, bo inaczej stracę posadę grupowej. W środku mnie się gotowało. 
- Ostatnimi czasy zwala się na mnie mnóstwo nowych. Mam ich dość - warknęłam wściekle.
- Jesteś jedną z najstarszych członkiń obozu i ciąży na tobie wielka odpowiedzialność - tłumaczył mi cierpliwie centaur. Jego też powoli zaczynałam mieć dość, dość, dość! 
- Mógłby mnie pan zostawić w spokoju! - pysknęłam w końcu.
- Jeszcze jedno słowo i zakleję ci usta - pogroził mi na poważnie, kazał przeprosić obie nowe, i zmył się w powietrzu. Miałam ochotę rozerwać go na strzępy, albo przebić mieczem. Już mnie świerzbiły ręce. Jeśli w tej chwili zobaczę jakiegoś nowego, chyba go zatłukę!!! Odwróciłam się, a tam... dwie nowe. Myślałam, że wybuchnę. 
- Chciałam się z Tobą pogodzić - powiedziała niebieskowłosa. 
- Pogodzić? - zapytałam z ironią. Omal się nie roześmiałam. - Co to ma znaczyć? - uniosłam brwi. Ta dziewuszka była taka żałosna. Oparłam niedbale rękę na biodrze i leniwym ruchem odgarnęłam włosy z twarzy. Gdybym nie zmieniła nastawienia, dziewczyna leżałaby już dawno na ziemi bez głowy.
- No... - zaczęła niepewnie.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? - syknęłam. 
- Miałam przynajmniej odwagę zaproponować rozjem - uniosła podbródek do góry.
- Jesteś śmieszna - rzuciłam ledwo się opanowując. 
- Darlene! Zastanów się. To córka Hadesa - powiedziała twardo Rose.
- Ooo! To wszystko zmienia! - udałam zdumienie. - Z chęcią... w ogóle się tym nie przejmę - rzuciłam kąśliwie na koniec. Córka Hadesa. Też coś. Nie z takimi walczyłam.
- Ogarnij się, Dar! - próbowała przywrócić mnie do porządku Rose.
- Zamknij się w końcu! - niemal krzyknęłam. Nie do pomyślenia, przed chwilą Chejron kazał mi przeprosić wszystkie nowe... 
- Chodźmy już stąd! - powiedziała Samantha ciągnąc za rękaw Rosemarie. - Ona nie jest tego warta...
- Nie! - wyrwała się jej Rose. Ho, ho, wychodziła z niej córka Aresa. Już dawno nie widziałam jej wzburzonej. - Nie wolno ci się tak zachowywać! Już wiem kto umacnia stereotyp, że dzieci Aresa są wredne i gwałtowne!
- Tak, ty! - roześmiałam się grubiańsko. W tej chwili ja byłam bardziej opanowana od niej. Widziałam jak lekko drży jej ręka. My już tak mamy w chwilach zdenerwowania. Przygotowałam się na atak z jej strony, jednak nic takiego nie nastąpiło. Odwróciła się na pięcie i już miała ruszyć, kiedy Samantha rzuciła jeszcze w moją stronę:
- Dlaczego taka jesteś? 
- Ponieważ gdyby wszyscy byli tacy lelawi i miękkcy jak ty, obóz dawno by upadł - odparowałam jej. Miotały mną sprzeczne emocje. W tej chwili Rose nie wytrzymała. Z gibkością kota odwróciła się i zaatakowała mnie swoim kołkiem. 
- Nie atakujemy swoich, kotku! - rzuciłam z wściekłością odparowując ruch. 
- Jesteś zupełnie inna niż ja! - powiedziała wyraźnie wkurzona Rose. Walka Aresiątek, tego jeszcze nie było. Oblizałam wargi i przymierzyłam się do ataku, kiedy ktoś krzyknął:
- Przestańcie! - gdy odwróciłam się za siebie dostrzegłam Lydię oraz Samanthę. Czemu ta ruda dziewczyna jeszcze tu stoi?! Zmroziła się, czy co?! Nie zauważyłam jednak, która krzyknęła. 
- Stop! Uspokójcie się! - słyszałam tylko.

<Lydia? Samantha? A może Rose? ;3>

środa, 27 sierpnia 2014

Od Samanthy - CD. Darlene

- Ty mitologii nigdy nie czytałaś?! - zapytała mnie z uśmiechem na ustach Rose                       
- Mitologia? A po co to komu? – wybuchłyśmy śmiechem. - Słyszałam, że ostatnio topiłaś dziewczynę od Posejdona. Czy to prawda?                                                                                        
- Lycee? A, to nie było topienie. Ja jej sprawdzałam, czy umie oddychać pod wodą - znowu parsknęłyśmy śmiechem. Myślę, że z Rose stworzymy niezłą przyjaźń.                                      
- Aha. A co do mitologii, to jest całkiem spoko. Ci wszyscy herosi, to w Internecie i w książkach, to całkiem niezłe przystojniaki.                                                                                        
- Uważaj, bo któryś z nich, to może być Twój brat! - zapomniałam o tym całkowicie! Gdy tak na tym rozmyślałam, nad moją głową zaczęło się coś świecić. Ale to światło było czarne. Spojrzałam w górę, ale tam nic nie było. To coś było jakby przyczepione do mojej głowy! Rose na mnie spojrzała:                                            
- Sa-am, ty wiesz, że Cię uznano?                                                                                                       
- Uzna-co?!                                                                                                                                             
- No czyli Twój boski rodzic Cię uznał.                                                                                               
- Tak?! Kto to?! Zeus? A może Posejdon? Albo... - cieszyłam się jak dziecko. Ostatni raz się tak radowała, gdy były święta w domu dziecka i pani Kirst dała mi broszkę w kształcie czaszki. Miałam wtedy 5 lat i to mój pierwszy prezent gwiazdkowy. Wcześniej sierociniec było stać tylko na cukierki...                                                 
- Już spokojnie. Mówisz, że Cię interesuje mitologia, tak? To co oznacza taki znak? - zaczęła rysować w powietrzu. Namalowała krzyż, który miał u góry przyczepioną jakby miskę, a w tej misce latająca kropka. Musiałam sobie przypomnieć. I już wiedziałam.                                  
- Ty wiesz, co nie?                                                                                                                                 
- Trudno, żebym nie wiedziała. U nas w obozie była tylko dwójka takich dzieci.                        
- Hades - powiedziałam. Byłam zawiedziona. Dobra, Hades jest spoko, ale spodziewałam się kogoś więcej.     
- Nie martw się. Z czasem przywykniesz. Ja już przywykłam do bycia Aresiątkiem. - uśmiechnęłam się                                                                                                                                  
- Dobra. Może pójdziemy do Darlene?                                                                                                 - Po co? Z tego co pamiętam jesteś z nią pokłócona.                                                                           - No tak, ale chcę się z nią pogodzić. Mieć wroga córkę Aresa i to jeszcze domkową Czerwonych, to chyba nie jest dobra rzecz                                                                                           - Zgadzam się z tobą. Więc chodźmy - Rose poszła pierwsza. Gdy byliśmy koło placu do ćwiczeń widziałyśmy jak Darlenee gada z Chejronem. Zastanawiałyśmy się, czy coś przeskrobała. Potem zauważyłyśmy dziewczynę, która miała prawdziwą burzę rudych włosów. Czyli dzisiaj do obozu doszły dwie nowe dziewczyny. Ja i ta dziewczyna. Darlene, gdy rozmawiała z Chejronem była bardzo zniesmaczona. Gdy skończyli rozmawiać, wzięła ją za rękę i zaprowadziła pod Niebieski Dom. Coś krzyknęła, ale nie zrozumiałyśmy. Dziewczyna szybko uciekła do domu. Zastanawiałyśmy się, czy już do niej podejść.                                         - Już - powiedziała Rose. Podeszłyśmy do niej, a ona do nas powiedziała:                                     - Rose, dzięki, że się zajęłaś niebieską pyskatą. Musiałam zaprowadzić tą nową. Od Chione.     - Spoko. A właśnie, ta ,,niebieska pyskata" ma na imię Samantha. Chciała Ci coś powiedzieć.   - Cóż za zaskoczenie - odpowiedziała z sarkazmem. Miałam wielką ochotę ją uderzyć.               - Chciałam się z Tobą pogodzić - odpowiedziałam. Moja pewność siebie trochę mnie opuściła.   - Pogodzić?

<Darlene?>

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Od Rosemarie - CD. Lycee

Jadąc przez las rozmyślałam o wcześniejszych zdarzeniach. Zrobiło mi się przykro, że na nią nawrzeszczałam. Nie lubię kiedy budzi się we mnie zachowanie córki Aresa. Faktycznie mogłam zachować spokój, ale mi się nie chciało. 
- Jeszcze raz sorry za tamto - odezwałam się. - Taka natura Aresiątek - zaśmiałam się krótko. - Nie chciałam, żeby tak wyszło. Niestety czasem tracę kontrolę. 
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się. - Ja też nie powinnam była tak zareagować.
- Zgoda? 
- Zgoda. 
Znów jechałyśmy przez chwilę w ciszy. Cieszyłam się jak nie wiem, że mi wybaczyła. 
- Rose? - przerwała ciszę. 
- Tak? 
- O co chodziło Pannie Sol z ta siłą spokoju? 
- Każdy heros ma jakieś moce... Ja odkryłam u siebie dwie. Jedna z nich to zachowywanie spokoju. Moje rodzeństwo jest wredne, wiecznie złe i wybuchowe. Dzięki temu darowi nie warczę i krzyczeć tak często na innych jak oni. Jednak jak przystało na córkę Aresa potrafię nieźle dokopać. 
- Jesteś córką Aresa? 
- Nom. 
- Nie powiedziałabym. Chociaż po tym napadzie złości... - zaczęłyśmy się śmiać. 
- A ty od kogo jesteś? 
- Podobno od Posejdona. 
- Podobno? 
- Panna Sol tak uważa. 
- Możemy to sprawdzić. 
- Jak? - spytała. 
- Dowiesz się nad wodą. 
- A jaki masz drugi dar? 
- Władanie każda bronią. Bez wyjątku. Nawet bez nauki.
- To na zajęciach z szermierki nie masz co robić. 
- W sumie to pomagam innym się jej uczyć walcząc z nimi. No ale dość o mnie. Galopujemy? Możemy spokojnie dojechać nad wodę galopem. 
- Jasne, prowadź. 
- Amoc, galop - zwróciłam się do konia i dałam mu lekką łydkę. 
Pędziłyśmy przez las, dałam długą wodze, by koń miał wolne i jechał jak chce. Odwróciłam się by zobaczyć czy jest za mną Lycee, ale ona była dość daleko. Zapomniałam jak szybko mój wierzchowiec galopuje. Zatrzymałam go, co mu się nie spodobało, ale szedł dalej stępem. 
- Co ty tak pędzisz?! -spytała dojeżdżając Lycee. 
- Sorry, ale to nie ja kontroluje jego galop. 
- To kto?
- On, jedzie jak chce, ja tylko kieruję. Poza tym obaj lubimy prędkość. 
Faktycznie, gdy dojechaliśmy zostało nam trochę czasu do zachodu słońca. 
- Chodź no tu - zeskoczyłam z Amoca i zawiązałam mu na szyi wodze by mu nie spadły i nie przeszkadzały, po czym podeszłam do wody. 
Córka Posejdona podeszła do mnie trzymając wodze Sean'a. 
- Nie boisz się że ci ucieknie? 
- Nieeeee, za bardzo mnie kocha. Poza tym jedyne miejsce, do którego może uciec to stajnia w obozie. Nie jest taki głupi. 
Ściągnęłam trampki i weszłam do wody po kolano. 
- Zostaw konia, nigdzie nie pójdzie i zaczniemy sprawdzać czy jesteś od Pana Mórz. Ściągnij sobie trampki, bo to nic miłego jak są mokre i wejdzie do wody. Myśl cały czas o tym, żeby być suchą. 
- Ale zimna woda! - pożaliła się. 
- Nie narzekaj. Myśl cały czas że chcesz być sucha. 
Po 5 minutach wyszliśmy z wody, a Lycee miała mokre spodnie. 
- Nie wyszło. Ale jak poćwiczysz będziesz umieć. 
Siadłyśmy na brzegu i oglądaliśmy zachód słońca. 
- Śliczny. Szkoda że nie mam telefonu, zrobiłabym zdjęcie. 
- W obozie nie wolno mieć telefonów. I nie radzę ci ich używać poza jego terenem. 
- Dlaczego? 
- Potwory cię wyczuwają. To tak jakbyś wysyłała im SMS'a z wiadomości gdzie jesteś. Wracamy? 
- Jasne. 
Wsiadłyśmy na konie i ruszyliśmy. 
- Wrócimy wodą - poinformowałam ją.
Gdy wody było na tyle bym mogła zanurzyć Lycee całą i stać obok poprosiłam ją, by podjechała do mnie bliżej, że chcę jej coś powiedzieć. Wyszeptałam jej w ucho "Każda córka Posejdona musi umieć oddychać pod wodą" po czym zrzuciłam ją do wody. Zeskoczyłam z konia i trzymałam pod woda, aż przestała się szamotać.

<Lycee?>

piątek, 22 sierpnia 2014

Od Lydii - CD. Darlene

Centaur spojrzał w naszą stronę. Po raz pierwszy zobaczyłam podobną istotę, byłam zdziwiona jego widokiem. Najwyraźniej jednak mieszkańców obozu wcale nie zaskakiwał; nikt, poza mną i Darlene, nie obdarzył go nawet przelotnym spojrzeniem.
- Chodź, co tak stoisz i się gapisz? - rzuciła moja towarzyszka, tym razem trochę ciszej i łagodniej. Podejrzewałam, że jej spokojniejszy ton wynikał wyłącznie z obecności Chejrona. Chcąc nie chcąc, podreptałam za nią na spotkanie z osobnikiem, którego nazwała centaurem.
- To jest nowa przybyszka, ma na imię... Właściwie, jak ty się nazywasz? - zapytała Darlene.
- Lydia Ilevelyn. - mruknęłam, wpatrzona w skrawek ziemi pod moimi nogami. Chciałam stamtąd jak najszybciej zniknąć.
- No więc, Lydia, zostawiam Cię z Chejronem. Może lepiej już pójdę. - odeszła prędko, nim centaur zdążył zareagować.
- Witaj, Lydio. Miło mi cię poznać. - oznajmił przyjaźnie. - Zapewne nie wiesz jeszcze nic o tym obozie?
- Nie... to znaczy... pani Temida wspominała, że ma na celu ochronę półbogów i że ja jestem jednym z nich... Córką Chione.
- A zatem wiesz bardzo niewiele. Temida z pewnością powiedziałaby Ci więcej, gdyby miała na to czas. Podejrzewam, iż przez całą drogę czuwała nad twoim bezpieczeństwem. Świat ludzi jest najeżony pułapkami dla młodych osób półkrwi. Obóz to miejsce, w którym szkolimy takie właśnie osoby, żeby były przygotowane na każdą ewentualność, oraz pomagamy im w rozwijaniu swoich mocy. Istnieją dwie drużyny: Czerwona oraz Niebieska. Ty należysz do Niebieskiej, która góruje nad Czerwoną, jeśli chodzi o inteligencję i strategię. Być może teraz brzmi to dla ciebie obco, ale z czasem zaaklimatyzujesz się i jestem pewien, że poczujesz się u nas dobrze. Na razie pójdź do swojej części tamtego niebieskiego domu, gdzie już czekają twoje rzeczy... Darlene! - zawołał. Po chwili brązowowłosa dziewczyna pojawiła się obok, wyraźnie niezadowolona. Jej obecność wyzwalała we mnie dziwny impuls; nie wiem dlaczego, ale miałam ochotę z nią walczyć, denerwowała mnie. - Zaprowadzisz Lydię do Niebieskich.
- Dlaczego akurat ja?! - parsknęła - To znaczy... czemu nie może zrobić tego ktoś z jej domu?!
- Byłaś najbliżej... Chodź, muszę zamienić z tobą parę słów.
Oddalili się ode mnie. Chejron zacząć tłumaczyć coś dziewczynie.

<Darlene? c:>

czwartek, 21 sierpnia 2014

UWAGA! Ważne!

W sobotę, niedzielę i prawdopodobnie poniedziałek, jestem nieobecna. Opowiadania wysyłajcie więc do Alice2000 - nie Cappuccino. Ona przez ten okres będzie sprawować władzę ;3
Z tym, że formularze dodam ja, po powrocie, więc ślijcie je normalnie, do Cappuccino. Dzisiaj, do ok. 15, piszcie jeszcze do mnie.
No. Więc niech moc będzie z Wami, i nie roznieść mi obozu!

~gen. Cappuccino


Ps. 
  1. Dodałam Wam w końcu drugą moc - zobaczcie sobie do formularzy, komu coś przybyło
  2. Ankieta nadal trwa, więc głosujcie, głosujcie! Przepraszam, że to, co tam pisze jest prawie niewidoczne, ale nie wiem jak to zmienić. Pierwsze jest ,,TAK", drugie jest ,,NIE".
  3. Pamiętajcie, aby Wasze opowiadania miały min. 1500 znaków, bez spacji! Nie chodzi tu o moją wredotę, ale żeby na blogu było co czytać! Znam blogi, na których opowiadania mają po 5 linijek. Ale czy to są opowiadania?
  4. Gdy będzie 15 członków, w miarę równo z obydwu drużynach, zorganizuję Bitwę o Sztandar! Będzie to wielkie wyzwanie, ale na razie sza... Zwróćcie uwagę na to, że za zapraszanie nowych członków zdobywa się drachmy ;D

Od Darlene - CD. Lydii

Zlustrowałam ową dziewczynę od stóp, do głów. Ledwo co widziałam jej twarz, bo była zasłonięta prawdziwą burzą rudych loków... Kolejna nowa. Przejechałam otwartą dłonią po twarzy. Ile zabłąkanych jagniątek ma dzisiaj jeszcze zamiar zostać pożartych?! Czy nie trafiają tu osoby odważne, silne, mocne od samego początku?! Mogłam się założyć, że dziewczyna trafi do niebieskich...
- Czego?! - krzyknęłam. Dziewczynę jakby odrzuciło.
- Wiesz może gdzie mam pójść? - ponowiła pytanie.
- Na Zeusa, skąd mam wiedzieć?! - kiedy wypowiedziałam imię Gromowładnego, zagrzmiało. - Spadaj! - mruknęłam do niego.
- No... bo jestem nowa i... - jąkała się dziewczyna. Mogłam ją pogrążyć, ale na dziś miałam serdecznie DOŚĆ nowych.
- Tam! - krzyknęłam, wskazując na Wielki Dom, ostentacyjnie przejeżdżając sobie paznokciami przez twarz.
- Ale... gdzie? - dziewczyna przełknęła ślinę patrząc we wskazanym przeze mnie kierunku.
- Przecież się tam patrzysz! - wrzasnęłam. Ludzie! Ileż można?! Dziewczyna popatrzyła po mnie, po czym ruszyła do Czerwonego Domku.
- Nieee! - wrzasnęłam za nią. Odwróciła się, a przy okazji połowa ludzi stojących w okół. Podeszłam do niej i złapałam mocno za ramię. Zaprowadziłam ją pod drzwi Wielkiego Domu. - Tu! - warknęłam.
- Dzięki - wyjąkała. - Wejdziesz ze mną?
- Nie, do cholery! Poradzisz sobie! - w chwili, gdy wymawiałam te słowa, obok mnie stanęła Temida. Jej pojawienie zdziwiło mnie, gdyż rzadko raczyła się nami zająć. Jak to zwykle w obecności opiekunów, założyłam ręce na piersi i uniosłam podbródek.
- Darlene! Miałaś być milsza dla nowych! - krzyknęła na mnie grożąc palcem. Zwracając się do dziewczyny, rzekła: - Tam nikogo nie ma, słonko. Musisz znaleźć Chejrona, on powie ci co i jak. Może będzie na placu do ćwiczeń. Darlene cię zaprowadzi - uśmiechnęła się głupawo i znikła.
- Dlaczego ja?! Nie jestem przewodnikiem! - wrzasnęłam zirytowana. Czemu ciągle ja miałam wszystkich prowadzić?! Może by ją zostawić jak tą pyskatą niebieskowłosą?
- Idziemy? - zapytała mnie dziewczyna. Prychnęłam tylko i ruszyłam. W istocie, z daleka widziałam postać Chejrona, który instruował jakiegoś nowicjusza, jak zadać cios mieczem. Uśmiechnęłam się złośliwie, widząc, jak koślawie wyglądach ruch wykonany przez obcego chłopaka. 
- Ciekawe, czy też tak będziesz wyglądać na pierwszych lekcjach - rzuciłam złośliwie w stronę rudej. Wzruszyła tylko ramionami i szła dalej za mną. Ktoś, kogo dostrzegłam kątem oka krzyknął:
- Znowu oprowadzasz początkujących?! - usłyszałam sarkazm w owym głosie. Kto śmiał...?! Do mnie nie mówi się z ironią, o nie! Na dodatek zobaczyłam błysk miecza w powietrzu. Jednym ruchem wyjęłam swój miecz z pochwy i wykonałam ruch. Znajdowałyśmy się na placu do ćwiczeń, więc tu często ktoś atakował, ale żeby mnie?! Nie doczekanie. Z łatwością odparowałam cios, po czym wytrąciłam przeciwnikowi broń z ręki. Był to chłopak z Czerwonego Domku. Skończony kretyn, widocznie. Jakimi ludźmi ja dowodziłam?! Przykładając mu ostrze do szyi, warknęłam:
- Zasada numer jeden: nie atakujemy osób ze swojej drużyny! Zasada numer dwa: nie atakujemy MNIE! - zdjęłam ostrze i ruszyłam dalej.
- To Chejron - powiedziałam wskazując palcem na centaura.
- On... jest koniem? - zdziwiła się.
- Centaurem! - krzyknęłam. Chejron usłyszał mnie z daleka...

<Lydia? xD nad Darlene trudno zapanować O.o>

Od Rosemarie - CD. Samanthy

Zobaczyłam jakąś dziewczynę płaczącą i podeszłam do niej. Miała miętowe włosy, brązowe oczy, usta pomalowane na jasny fiolet.  Powiedziała mi, że ma na imię Samantha i zabrałam ją na oprowadzanie po obozie. Niezbyt wierzyła w to, co mówiłam.  Właśnie stałyśmy rozmawiając o domkach.
- Ty bardziej pasujesz do niebieskich. Współczuję ci, że Twoją siostrą jest Darlane - powiedziała składając ręce w geście współczucia.
- Wszyscy od Aresa są wybuchowi. Da się przyzwyczaić. 
- Ty taka nie jesteś, ona by na mnie cały czas warczała... A ty? Miła, spokojna... 
- Hahahahahaha, jestem inna niż reszta. Każdy z nas ma moce. Ja odkryłam u siebie dwie. Władanie każda bronią oraz spokój. Moje rodzeństwo w niektórych sytuacjach rozniosłoby cały dom, a ja jestem tą od uspokajania ich, bo się nie wściekam. Jestem od nich więc nic im nie zrobią... 
- Okej? 
- Nic nie rozumiesz? -  zaśmiałam się.
- Tak. Nie rozumiem dlaczego Darlane mnie nienawidzi... Nic jej nie zrobiłam. 
- A jak dokładnie się spotkałyście? 
- No wbiegłam do jadalni i wpadłam na nią. Zaczęła na mnie krzyczeć i przyszedł czlowieko-koń.
- Chejron? 
- Możliwe. Kazał jej zabrać mnie do szpitala, ale ja nie chciałam iść  to zabrała mnie siłą i potem zostawiła. Resztę już wiesz. 
- Przyznam miała dziś zły humor, a ty na nią wpadłaś... No ciesz się, że nasz opiekun interweniował, bo mogło się to gorzej skończyć. 
- Tak wogóle to co to jest ten człowiekowo-koń jest? 
- Centaur. 
- Że co? 
- Ty mitologii nigdy nie czytałaś?!

<Samantha? ;D>

Od Lycee - CD. Rosemarie

- Miecz - odpowiedziałam bez wahania. 
- Na pewno? Byłoby ci łatwiej sztyletem na początek... - powiedziała z powątpiewaniem Rose.
- Sztylety są niepraktyczne, zbyt małe i krótkie.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami. - Tu masz miecze. Będę ci podawać, a ty mówić, czy ci pasi, okej? - powiedziała i zaczęła przeglądać broń. Popatrzyłam w okół siebie. Wszystko to kupa żelastwa, nic więcej. Równie dobrze mogłabym walczyć patykiem. Albo siłą perswazji... Rose rzuciła mi kolejny miecz. Ledwo co go złapałam. Niczym nie różnił się od innych. Błyszczące ostrze, ciężka rączka. 
- Jako ci, herosi nie mamy może jakiś mocy, czy czegoś tam? Musimy się paprać w wybieranie beznadziejnych mieczy? - westchnęłam i oparłam się ramieniem o półkę.
- Mamy moce, lecz to, czego nauczysz się podczas lekcji władania bronią, na pewno ci nie zaszkodzi - rzuciła Rose. 
- Wszystkie te miecze są do dupy - stęknęłam obracając w rękach KOLEJNY miecz. Rosemarie przestała na chwilę szperać.
- Weź się w garść, co?! - krzyknęła i odgarnęła włosy z twarzy. 
- Chciałam iść do stajni, nie grzebać w kupie złomu - wzruszyłam ramionami. Rose prychnęła, ale zirytowana rzuciła:
- Chodź już do tych koni. Ale potem nie mów, że nie próbowałam pomóc, kiedy Chejron rzuci ci byle który miecz - zagroziła, a ja ponownie wzruszyłam ramionami. Co mnie tak naprawdę obchodzi czym mam ,,walczyć"? Przecież i tak nie miałam jeszcze żadnego treningu, ani niczego. Nie znam się na walce, jeżeli nie chodzi o bitwy na słowa. Ruszyłyśmy w kierunku otwartych boksów. Odnalazłam wzrokiem boks Seana. 
- Możesz sobie wybrać któregoś z koni - powiedziała Rose wskazując na rumaki. - Myślę, że ten byłby dla ciebie idealny - powiedziała głaszcząc po pysku jakiegoś burego, niemrawego i mocarnego kuca. Uwielbiałam konie, ale patrząc na tego grubaska, skrzywiłam się.
- Nie, dzięki - powiedziałam ruszając do Seana.
- Znowu będziesz wybrzydzać? - stęknęła Rose ostrzegawczo.
- Nie. Chcę się uczyć na tym - ruchem głowy wskazałam na Seana. Wyciągnęłam pokruszone smakołyki dla koni i podałam mu je na otwartej dłoni.
- Nie! - krzyknęła Rose i strąciła moją rękę w chwili kiedy Sean chciał zlizać okruchy.
- Co ty robisz?! - warknęłam.
- Nie wolno go karmić! Należy do panny Sol! - obruszyła się.
- Wiem o tym! - odkrzyknęłam. - Jeżdżę na nim w jej ośrodku! 
- Nie wierzę ci. Dopiero co tu wczoraj trafił.
- TAK, ja na nim przyjechałam! Uratował mi życie ciemniaczko! - krzyknęłam zdenerwowana.
- Nie widziałam niczego takiego... - mruknęła trochę mniej pewnie.
- Bo leżałaś w szpitalu - prychnęłam zdmuchując kosmyk z mojej twarzy. - Z resztą właśnie idzie, więc możemy się jej spytać - burknęłam. Widząc nasze skwaszone miny panna Sol sama podeszła.
- O co chodzi? - spytała z poważnym wyrazem twarzy.
- Ta tu twierdzi, że może sobie jeździć na Seanie - rzuciła szybko Rosemarie.
- Przecież wczoraj u pani na nim jeździłam, więc czemu nie teraz? - zapytałam.
- W istocie, Lycee jeździła na nim u mnie, i teraz także mogłaby na nim kontynuować ćwiczenia. Twierdzisz, Rose, że nie da rady?
- No nie wiem - prychnęła dziewczyna. 
- Poradzę sobie - powiedziałam od razu. - Uratował mi życie, i jeśli tylko będę mieć możliwość odwdzięczenia się mu, od razu to zrobię - uśmiechnęłam się. - Poza tym pasuje do mojego pochodzenia.
- W takim razie spór rozwiązany. Przecież masz siłę spokoju,  Rose - panna Sol czule pogładziła dziewczynę po głowie. Przygotujcie konie i wybierzcie się Drogą Przeznaczenia nad wybrzeże. Dojedziecie na zachód słońca i ochłoniecie. Żegnam - powiedziała z uśmiechem i odeszła. Przejażdżka? Zawsze - pomyślałam.
- No, hm, sorry - powiedziała Rose, a ja uśmiechnęłam się do niej. W końcu chciała pomóc. 
- Jest tu jakaś siodlarnia... czy coś? - zapytałam.
- Weźmiemy ogłowia i pojedziemy na oklep - orzekła, a ja przyznałam, że to dobry pomysł. Gdy oporządziłyśmy konie, wskoczyłyśmy na nie i ruszyłyśmy. Musiałam przyznać, że ten cały obóz to śliczne miejsce. Wszędzie drzewa, krzaki, trawa, rośliny i niebo. Te wszystkie zabudowania były wykonane z taką miłością, że wtapiały się w krajobraz wyglądając jak część natury. Zero asfaltu, wieżowców i burych domów. Wszędzie kręcili się nastolatkowie, satyrowie, jakieś dziwne kobiety, a ja całkowicie przyjęłam to do swojej świadomości. Coś niesamowitego. Jechałyśmy w ciszy, przetykanej tylko trelem ptaków i szumem drzew. Rozmarzyłam się. Tu było tak... magicznie! Czułam się częścią tego miejsca, jakbym do niego należała od zawsze. Ogarnęła mnie dziwna melancholia. Nagle Rosemarie wyrwała mnie z zamyślenia:
- ...

<Rooose? ;*>

środa, 20 sierpnia 2014

Od Lydii - początek

- To tutaj - poinformowała Temida.
Spojrzałam we wskazane przez nią miejsce. Przed nami stała olbrzymia, misternie wykonana brama, wsparta na dwóch solidnych kolumnach. Wcześniej dyrektor obozu wyjaśniła mi, że przekroczyć jej próg mogą jedynie herosi i opiekunowie.
- Na pewno dam radę? Co mam zrobić? Nie pomyliłaś się co do mnie? - zapytałam cicho.
- Po prostu przejdź - uśmiechnęła się dobrotliwie. - Muszę już wracać do swoich spraw. Powodzenia.
- Ale przecież ja... - nim zdążyłam dokończyć, Temida zniknęła. Dosłownie. Rozejrzałam się wokół, ale nigdzie nie zobaczyłam kobiety. Westchnęłam, poprawiłam kosmyk włosów przesłaniający mi widok. Niepewnie postąpiłam krok naprzód. A potem jeszcze jeden. I kolejny. Nagle zdałam sobie sprawę, że znalazłam się na terenie obozu.
Sugerując się wskazówkami Temidy, ruszyłam szlakiem wytyczonym przez ustawione wzdłuż drogi pochodnie. Po krótkim czasie dotarłam do centrum. Gdzieś na lewo dostrzegłam obszerny, ogrodzony plac. Kilka osób dzierżących broń z uwagą słuchała instrukcji pewnej kobiety. Nieco dalej zauważyłam drewniany budynek stajni i pastwiska. Wokół krzątali się ludzie. W oddali płynęła rzeka.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Chyba byłam za daleko. I nie wiedziałam, co robić. Najwyraźniej musiałam kogoś zapytać, ale przecież nie podeszłabym do zupełnie nieznajomej mi osoby. Miałam mętlik w głowie. W końcu z trudem podjęłam decyzję.
Skierowałam się w stronę stajni. Powoli i bardzo ostrożnie, tak, żeby nikt nie zwrócił uwagi na moją obecność. Gdy już znalazłam się wystarczająco blisko pierwszej lepszej osoby, która przewiesiła przez ramię ogłowie i zmierzała najprawdopodobniej na pastwisko, przemówiłam.
- Przepraszam... Jestem tu nowa i... Wiesz, gdzie mam pójść? - wykrztusiłam, wiedząc, jak dziwnie to zabrzmiało.

<Ktoś coś? c:>

Nowa członkini!

Papapa pam. Powitajcie Lydię - córkę Chione! 
Mamy nadzieję, że dobrze się u nas poczujesz! 

Od Rosemarie - CD. Lycee

- Ty jesteś ta nowa? - spytałam. 
- Jestem tu pierwszy raz, na to wygląda. To ty leżałaś obok mnie w szpitalu? 
- Taaa, to ja. Nie widać po twarzy?! - wskazałam na ranę. - Tak w ogóle jestem Rose.
- A ja Lycee. Co się stało?
- To wredne kurzysko musiało mnie zaatakować - wyżywałam się na kolejnym manekinie. 
- Kurzysko? 
- Harpia. Zaatakowała mnie gdy szlam do obozu - jednym ruchem broni ścielam mu głowę. - Walczyłaś kiedyś? 
- Ja? Nie, nigdy. 
- To chodź, znajdziemy ci broń. 
- Ale miałam iść do stajni... - zaprotestowała. 
- Nauczę cię podstaw i pójdziemy razem - uśmiechnęłam się. - Pojedziemy na przejażdżkę. 
- No dobra. 
Zabrałam ją do zbrojowni. W pomieszczeniu było sporo broni... Wszystko dla wszystkich. Do wyboru do koloru. Sztylety, miecze, włócznie, łuki... Wszelakiego rodzaju broń. 
- Po co tu przyszłyśmy
? - zapytała. 
- Po broń dla ciebie. 
- A nie mogę twoim mieczem?
- W życiu, źle wyważony, za ciężki dla ciebie i inne takie. 
- Nie wygląda, jak inne miecze stąd - chwyciła za pierwszy lepszy i porównała. 
Rączką mojego była wyłożona ozdobnymi kamieniami układającymi się w literę "R", na ostrzu widniał napis "Mej kochanej Rose". Wiele osób powiedziałoby że to miecz dla dzieci Afrodyty, i że jest tylko na pokaż, ale tak nie jest. 
- Jest inny, bo był zrobiony specjalnie dla mnie. Miał różnić się od reszty, miał być ładniejszy, bardziej rzucający się w oczy - tłumaczyłam. - Uważał, że ja właśnie taka jestem.
- Kto tak twierdził? 
- Mat, syn Hermesa. 
- Przedstawisz mi go? 
- Może bym i przedstawiła, gdyby tu był. 
- A czemu go nie ma? 
- Zginął, zabiło go stado harpi, rzuciły się na niego. Było ich za dużo, a ja nie mogłam mu pomóc - po moim policzku spłynęła łza. - Nie nawiedzę ich. Za każdym razem, jak je widzę przypomina mi się ta scena. Umarł na moich oczach, a ja nic nie mogłam zrobić. Zabrałam go mimo iż nie mogłam chodzić, przez złamana nogę, wsiadłam z nim na Amoc’a i zabrałam do obozu, ale było już za późno. Od tamtej pory obóz już nigdy nie był taki sam - zanim skończyłam mówić policzki miałam całe mokre. 
- Przykro mi, nie potrzebnie pytałam - dotknęła mojego ramienia. 
- No nic co się stało to się nie odstanie, on nie wróci - ogarnęłam się szybko. - To co szukamy ci broni? 
- Jasne. 
- Sztylet czy miecz?

<Lycee?>

Od Samanthy - CD. Rosemarie

- I gówno mnie to obchodzi - dziewczyna, której człowieko-koń prosił, byy mnie zaprowadziła do jakiegoś 'ala' szpitala znów na mnie wrzasnęła. Chyba miała na imię Darlene. Co ja jej zrobiłam?!
- I dobrze! Sama sobię poradzę! - wiedziałam, że tak nie będzie, ale musiałam udawać, że jestem silniejsza, niż tak naprawdę jest. Całkiem nieźle mi to wychodziło. Kiedy tylko Darlene odeszła, uciekłam tam, gdzie nie było ludzi. Usiadłam i zaczęłam płakać. Wiedziałam, że nie dam sobie rady sama. Wtedy podeszła do mnie dziewczyna. Jej brązowe włosy i brązowe oczy super wyglądały z jej jasną cerą. Tylko nie wiem, jak wytrzymywała w czarnych ciuchach w taki gorąc.
- Co ci mazgaju? - powiedziała, z nutką sarkazmu i nutką wpółczucia. - Nie wiem co ja tu robię. Mogłabyś mi pomóc? - zapytałam się jej jeszcze ze łzami w oczach.
- Zazwyczaj to nie leży w mojej naturze. W końcu jestem córką Aresa. Ale takiej małej sierocie to pomogę - odpowiedziała z uśmiechem na ustach - A tak w ogóle, to, mam na imię Rosemaria, a ty? 
- Samantha. To, gdzie jestem? I co to za miejsce?
- Jesteś w Ameryce. Dokładnego adresu nie znam, ale mam nadzieję, że nie jesteś z Europy - odpowiedziała - Co to za miejce? Obóz Herosów. Tutaj tacy ludzie jak my, uczą się, jak przetrwać
- Nie chcę Ci sprawiać przykrości, ani innym obozowiczom, ale ja nie jestem Herosem - chciałam, by to zabrzmiało wiarygodnie
- Jak to nie jesteś Herosem? To jak przeszłaś przez bramę? To czemu Cię atakował Minotaur?
- Po pierwsze, nie jestem tym, za kogo mnie uważacie. Po drogie, może, jak ktoś inny wychodził, to się otworzyła i wtedy weszłam, nie wiem. Po trzecie, to mógł być przypadek!
- I tak wiem, że nim jesteś. Może Cię oprowadzę po Obozie? Czujesz się na siłach?
- Chyba tak. Dobra, może tu zostanę kilka dni. Póki będę bezpieczna i w spokoju wróce do mojego domu - wiedziałam, że to trochę później nastanie, ale przydałaby się wiedza na temat tego Obozu
- Tak, na sto procent wrócisz do domu jutro - Rosemaria przewróciła oczyma - To zacznijmy od podstaw - zaprowadziła mnie do kilkunastu, może nawet dwudziestuiluś stołów, gdzie jeszcze niektórzy jedli śniadanie - Tutaj jest jadalnia. Jak sama nazwa wskazuje, tu się je - powiedziała z uśmiechem na ustach - Zawsze, gdy skończysz jeść, idziesz do tamtego ogniska i wrzucasz jakieś jedzenie. Czy to pizze, czy kanapkę z marmoladą, czy Pepsi. To jest ofiara dla bogów. Naszych rodziców
- Co?! Naszych rodziców?! Oszalałaś! - zaczęłam krzyczeć. O czym ona papla!
- A no tak, bo ty jeszcze nie wiesz. Jesteśmy Herosami. Czyli półbogami. Czyli, że jeden z naszych rodziców, to bóg.
- Okej... Dobra, później do tego dojrzeję. Oprowadzaj dalej - czułam zmieszane uczucia. Mój tata lub mama byli bogami? Byłam półbogiem?
- No dobra. Widzisz te trzy olbrzymie domy? 
- Trudno ich nie widzieć - odezwałam z ciutką sarkazmu
- Ten błękitny po lewej, to dom Drużyny Niebieskiej. Mieszkają tam herosi, którzy mają łagodniejszych, mądrzejszych i sprytniejszych rodziców. Ten pośrodku, ten największy to Wielki Dom - rzeczywiście, trudno się było domyślić, ale jej nie przeszkadzałam. Widziałam, że jej to sprawia radość - Mieszka w nim Chejron, Pan D. i czasami tam przesiadują Iris i Temida. Władaja oni naszym Obozem - słowo ,,władali" powiedziała z uśmiechem na ustach, czyli tak naprawdę oni myślą, że władają, a tak naprawdę uważam, że to jednak Darlene włada wszystkimi - Ten czerwony po prawej to...
- Niech zgadnę. Dom drużyny Czerwonej? 
- Tak właśnie. Ja w nim mieszkam. Czerwoni władają nad Niebieskimi brutalnością i poczuciem władzy
- Ty bardziej pasujesz do niebieskich. Współczuję Ci, że Twoją siostrą jest Darlene - złożyłam ręce na piersi w geście współczucia
- ...


<Rosemarie? :3>