poniedziałek, 8 września 2014

Od Cynthii - początek

Wbiegłam zdyszana do mieszkania. Przed oczyma wciąż miałam przerażającą twarz napastnika. Była łudząco prawdziwa, ale przecież takie rzeczy nie istnieją. To musiała być naprawdę dobra maska i ktoś chciał mnie śmiertelnie przerazić. Rzuciłam na ziemię mój łuk, a raczej to co z niego zostało. Uderzyłam nim przeciwnika, który na chwilę stracił orientację, co dało mi szansę do ucieczki. Niestety mój łuk ucierpiał na tym bardziej niż przerażający napastnik i tak oto leżał teraz pęknięty na pół. Mama wyszła z kuchni z uśmiechem na twarzy, który szybko zmienił się w wyraz zdumienia. 
- Co się stało? - zapytała się przestraszona, spoglądając to na mnie, to na mój łuk.
- Mamo, tylko bądź spokojna - powiedziałam powoli. Nie chciałam żeby matka zbytnio się denerwowała.
- Tylko nie mów, że znowu przestrzeliłaś komuś kolano!? - w jej oczach pojawiły się iskierki złości.
- Gorzej. Ktoś mnie zaatakował kiedy wracałam z treningu. Powiedzmy, że mój łuk uratował mi życie - uśmiechnęłam się głupkowato, starając się załagodzić napięcie.
- Zaatakował!? - wrzasnęła matka. Głos jej drżał i wiedziałam, że jest przerażona, chyba nawet bardziej niż ja.
- No...tak, ale przecież nic się nie stało, prawda? Wciąż tu stoję, cała i zdrowa, nadal mam wszystkie kończyny, czuję się doskonale - zaśmiałam się, co zabrzmiało nadzwyczaj nerwowo - Zastanawia mnie tylko jeden fakt. Coś co mnie zaatakowało. Nigdy wcześniej nie widziałam tak szpetnej i szkaradnej twarzy. Chyba jedynie w książce od mitologii, w dziale o potworach - starałam się żartować, aby rozładować napięcie, chociaż i tak szło mi bardzo kiepsko.
Niestety moje słowa jeszcze bardziej poruszyły matkę, a szczególnie te ostatnie. Spojrzałam na nią pytająco.
- Kochanie...nie chciałam. Nie chciałam ci tego mówić, bałam się że ciebie stracę, ale moja arogancja mogła cię tylko zabić...Jest coś o czym musisz wiedzieć.
Nigdy nie słyszałam aby jej ton brzmiał tak poważnie.
- Otóż nigdy nie mówiłam ci nic o ojcu, myślałam że uda mi się ciebie ochronić, jednak myliłam się. Posłuchaj mnie teraz uważnie i nie przerywaj nawet jeśli to co powiem zabrzmi jakbym postradała zmysły.
Skinęłam niepewnie głową. Nareszcie miałam dowiedzieć się czegoś o ojcu, jednak nie sądziłam że matka opowie mi o tym w takich okolicznościach. Na dodatek już mówiła jakby postradała zmysły.
- Córeczko, twój ojciec był...boski. Dosłownie. Promieniał jakimś niesamowitym blaskiem, był najprzystojniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek poznałam. Zakochaliśmy się w sobie, dopiero potem powiedział mi kim jest naprawdę. Wiedziałam, że kiedyś będzie musiał odejść, mimo to byłam w nim zbyt zakochana i zamiast to zakończyć, byłam z nim do ostatniej chwili. A potem pojawiłaś się ty i musiał nas zostawić...
- Jak miał na imię? - zapytałam się czując jak buzuje we mnie złość. Co takiego się stało, że musiał nas zostawić? Nie mogłam tego pojąć.
Matka zawahała się. Wypuściła głośno powietrze.
- Apollo, kochanie.
Spojrzałam na nią zdumiona.
- Jak ten bóg?
- To był TEN bóg - matka wydawała się śmiertelnie poważna.
Mimowolnie przypomniałam sobie lekcję o mitologicznych bogach.
- Przecież Apollo to bóg muzyki, poezji, lecznictwa, proroctwa...Ja nawet nie umiem grać na żadnym instrumencie, co dopiero mówiąc o pisaniu wierszy, czy leczeniu. A poza tym, co to za bzdury. Bogowie przecież nie istnieją. 
- Jest też bogiem łucznictwa. A ty masz do tego niesamowity talent.
- Dużo ludzi umie strzelać z łuku - usprawiedliwiłam się, coraz bardziej martwiąc się o stan psychiczny matki.
- A czy pamiętasz, abyś kiedykolwiek uczyła się to robić? Apollo mówił mi, jeszcze przed twoimi narodzinami, abym podarowała ci łuk, gdy tylko będziesz w stanie go unieść. Nie rozumiałam po co mam to zrobić, ale dotrzymałam słowa. Na początku była to zwykła zabawka, ale chwyciłaś ją jakbyś robiła to od zawsze. Naciągnęłaś cięciwę i wypuściłaś strzałę prosto do celu. Niestety nie chybiłaś.
- Niestety? - przerwałam jej.
- Oh, kochanie wybrałaś sobie za swój pierwszy cel bardzo stary wazon, sentymentalną pamiątkę rodzinną. Nie byłam jednak w stanie się na ciebie denerwować i wtedy zrozumiałam co miał na myśli Apollo.
- Ale to wszystko...to wszystko jest przecież niemożliwe... - odparłam oszołomiona. Z jednej strony chciałam wierzyć matce, ale to co mówiła nie mieściło mi się w głowie.
- Wiem, że to trudne, ale nie mamy już więcej czasu, pakuj się.
- Słucham? - zapytałam zdziwiona.
- Nie jesteś już bezpieczna. Potwory cię wytropiły i musisz jak najszybciej udać się do obozu.
- O czym ty mówisz? Jakiego obozu? Mamo? - głos mi się załamał.
- Obozu Herosów kochanie.
I tak właśnie po kilku dniach od naszej rozmowy stałam przed bramą do obozu. Kilka minut temu pożegnałam się z matką i czułam jeszcze nieprzyjemny ucisk w żołądku, jednak starałam się nie płakać. Wzięłam głęboki oddech i z duszą na ramieniu przeszłam na drugą stronę. To co tam ujrzałam zawróciło mi w głowie i momentalnie uwierzyłam w każde słowo matki. 

<Darlene, oprowadzisz mnie? D:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz