poniedziałek, 1 września 2014

Od Darlene - CD. Jamesa

- Nie tym tonem, Dar! 
- A spadaj! - krzyknęłam. Stary cap - pomyślałam wściekle. - Z tobą się jeszcze policzę wywłoko! - warknęłam w stronę chłopaka. Chyba myślał, że dał mi w kość, czy coś w ten deseń. Ze mną się nie zadziera... 
- Zobaczymy! - uśmiechnął się szeroko. Zauważyłam, że miał okropny uśmiech. Chejron krzyczał za mną, żebym natychmiast wracała spowrotem. Olałam go i weszłam do Czerwonego Domku, następnie odszukałam Morvanę i wywlokłam ją na zewnątrz.
- Skończony dureń! - zakończyłam monolog, gdy siedziałyśmy na ogrodzeniu pastwiska. 
- Chyba tak tego nie zostawisz? - jej oczy błyszczały.
- Pewnie, że nie. Niech sobie laluś nie myśli, że może mnie we wszystko wrabiać! - prychnęłam.
- Należy mu się nauczka... - roześmiała się chrapliwie Morvana. Może byłam od niej gwałtowniejsza, ona jednak miała większą głowę do obmyślania intryg.
- I jeszcze to sprzątanie! Mam wywalać końskie gówna?! Niedoczekanie! - puknęłam się palcem w głowę. 
- Załatwię to. Pewne dziecko Hefajstosa jest mi winne przysługę... - poprawiła sobie włosy leniwym ruchem, a ja roześmiałam się złowieszczo. Według niej, wszyscy wokoło mieli wobec niej jakieś długi... Często pożyczała pieniądze, a gdy pożyczający ich nie miał oddać, po prostu żądała zrobienia czegoś w zamian. Czasem dług był zupełnie nieporównywalny do tego, czego chciała w zamian... Tak jak zapewne teraz.
- Ja już muszę wracać. Wiesz, trzeba trochę posymulować, że się sprząta... - mruknęłam ze złością. Chejron był ślepy. Zaślepiony tymi ,,niewinnymi" nowymi. Dotychczas nie spotkałam nowego, nie robiącego żadnych problemów. WSZYSCY mieli jakieś chore wątpliwości. 
- Rozumiem - zarechotała Morvana. - Nie możesz po prostu ignorować tych wszystkich zdezorientowanych? Ja tak robię.
- Nie wkurzaj mnie. ,,Ojej, goniła mnie wielka krowa. Co robić?!", ,,ojej, moją dziewczynę przed chwilą zabili!", ,,ojej, o co w tym wszystkim chodzi?!" - wystękałam piskliwym głosikiem. - Tego nie da się ignorować - warknęłam znowu.
- Rób jak chcesz. I nie warcz tak bo się w psa zamieniasz - wymądrzała się Morvana oglądając paznokcie. W ataku furii zwaliłam ją z ogrodzenia. 
- Całkiem ci odbija! - krzyknęła Morvana wstając. 
- Mi? Masz rację! To przez tych nowych! Mózg przez nich lansuje! - wskazałam palcem na głowę. Ciągle byłam wkurzona albo wściekła. Nie, żebym wcześniej nie była, ale teraz przechodzi to samo siebie...
- Zamknij się i ogarnij! Dobrze ci to zrobi! Idę załatwić sprzątanie, a jak wrócę, mam nadzieję, że nie będziesz tylko szczekać! - wkurzyła się moja przyjaciółka.
- Nie, tylko cię uduszę! - warknęłam ponownie. Jeszcze ona przeciwko mnie! Pokazała mi popularny znak, o wiadomym znaczeniu. Po raz kolejny czułam, że mnie zaraz rozsadzi od środka...
***
Siedziałam w moim ulubionym miejscu nad Bitewną Rzeką. Próbowałam ochłonąć, ale trzęsłam się ze złości. Obok mnie stała Espada, nerwowo przebierając nogami. Ciągnęła za wodze, denerwując mnie jeszcze bardziej.
- Nie potrzebnie cię brałam! Uspokój się! - wrzasnęłam i uderzyłam klacz po pysku. Podniosła się panicznie na tylnych nogach i stuliła uszy. - Spokojnie. Spokój. - powiedziałam twardo ciągnąc ją lekko za ogłowie. Nie potrafiłam już nawet zapanować nad swoim koniem, który przecież tyle ze mną przeszedł... 
- Już jedziemy. Nie niecierpliw się, głąbie - mruknęłam uspokajając Espadę. Popatrzyłam jeszcze na spokojnie szumiącą rzekę i westchnęłam opierając ramię na siodle, a na nim głowę. Nie muszę cały czas krzyczeć, ale co poradzę na to, że wszyscy mnie do tego zmuszają? Ci nowicjusze są MEGAirytujący! Ciągle czegoś chcą, a najlepiej żeby w ogóle traktować ich jak nieogarnięte kozy! Nie dam sobą pomiatać na prawo i lewo. Od dzisiaj - zero litości. Muszę być twarda. Beze mnie obóz byłby niczym. Świat nie składa się z osób miłych, delikatnych z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Nie! 
- Nie będę się zmieniać. Ja to ja - uśmiechnęłam się. Wrednie. Nie mogłam rezygnować z mojego fantastycznego wizerunku, tylko dlatego, że jakiś James obrzucił mnie błotem. Z mojej strony lecą gorsze rzeczy, oj gorsze. Spięłam konia. Szaleńczym galopem ruszyłam do obozu. Wjechałam przez bramę z zadartym nosem. Prawie potrąciłam jakąś biedną dziewczynkę. Ojej.
- Z drogi! - dudniłam przez całą krótką drogę do stajni. Skończyło się moje miłosierdzie... Będę sobą nawet za cenę siedzenia przy garach w obozowej kochni! Roześmiałam się szaleńczo. Teraz dopiero pokażę swoje prawdziwe oblicze. Akurat nadarzyła się wspaniała okazja, żeby to oblicze ukazać. Niedaleko mnie zauważyłam stojącego jak słup Jamesa. Chyba podrywał jakąś dziewczynę...
- Elo, wywłoko! - wrzasnęłam przez otwór zrobionych z dłoni. Gdy zmieszany James odwrócił się, powiedziałam z błyskiem w oku: - chyba nie myślisz, że ten prymitywny dowcip pójdzie ci płazem?!
- Właśnie tak myślałem - rzekł z krzywym uśmiechem.
- Jesteś bezczelny. Nie toleruję bezczelnych. Tak samo jak tych fałszywych i zakłamanych - warczałam podchodząc coraz bliżej. James zmieszał się trochę bardziej.
- Uspokój się! Dojdziemy do porozumienia...
- Ze mną się nie porozumiewa! Już jesteś śmieciem! - wypowiadając te słowa, miałam wrażenie, że wyglądam jak pies toczący pianę z pyska.
- Hej, hej, nie obrażaj mnie! - cofną się jeden krok i wpadł na Morvanę szczerzącą zęby za nim. - Z moimi znajomymi się NIE zadziera! - powiedziała szaleńczym tonem.
- ...

<James? Czy ktoś z zewnątrz obroni Pokurcza? ;D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz